Wróciliśmy na ulicę Wangfujing, aby kupić kartki pocztowe i skosztować słynnych lodów. Pocztówki ciężko w Chinach znaleźć, a wyjątkiem była wielka, wielopiętrowa księgarnia mieszcząca się na tej ulicy, która sprzedawała je w całych zestawach (@chiny-info.pl dzięki za cynk na forum, inaczej nie mielibyśmy kartek). Co do lodów, to są dwa rodzaje do wyboru: o smaku zielonej herbaty i flower tea (herbaty jaśminowej). O ile te o smaku zielonej herbaty były bardzo dobre i bez dwóch zdań przygotowane z najlepszych składników, to te o smaku jaśminowym były już absolutnie wyśmienite. Co ciekawe te flower tea były gorzkie, więc to coś dla miłośników gorzkich słodyczy (i krwistej zieleni
;) ).
Podczas zakupów w markecie koło hotelu udało nam się wypatrzyć taką oto promocję
There are nine milion bicycles iphones in Beijing
Rowery jako symbol Pekinu to już przeszłość. Ciągle jest ich sporo, zwłaszcza z napędem elektrycznym, ale bardziej rzucają się w oczy luksusowe samochody i różowe Iphone.. Iphone w Pekinie to symbol statusu, nigdzie ich tyle w przeliczeniu na mieszkańców nie spotkaliśmy. Patrząc na zachowanie niektórych posiadaczy, wynika że najlepiej mieć model Plus, bo większy, więc bardziej rzuca się w oczy
:)
Dla mniej zasobnych wszędzie reklamowało się Oppo. Oczywiście projektanci Oppo na pewno nigdy nie słyszeli o Apple, częsty przykład w historii, jak niegdyś słynny radziecki uczony Popow wynalazł radio równolegle do Marconiego
;)
Dzisiejszy odcinek jest krótszy, bo zwiedzania było bardzo mało, za to spędziliśmy znaczną część dnia w podróży..
O 14:00 mieliśmy pociąg do Szanghaju, więc rano mieliśmy trochę czasu i zdecydowaliśmy się zahaczyć o plac Tian'anmen, bo właściwie go nie widzieliśmy pędząc pierwszego dnia do Zakazanego Miasta. Dla odmiany wysiedliśmy przy stacji metra Tian'anmen West, co okazało się nie najlepszym pomysłem, bo przejście było zagrodzone i musieliśmy zrobić niezłe okrążenie. Tak, są dwie stacje o nazwie Tian'anmen na jednej linii metra, co daje pewne wyobrażenie o wielkości placu. Podobno mieści 1mln ludzi! I faktycznie: jest ogromny. I to by było z grubsza tyle, chyba, że ktoś chce odwiedzić Mao i przede wszystkim, gdyby nie pamięć wydarzeń roku 1989..
Przed jazdą pociągiem postanowiliśmy wypróbować chiński fastfood na stacji kolejowej. Logo sieci Mr. Lee jakoś wydało nam się znajome (widoczne na zdjęciu poniżej)
;) , więc zdecydowaliśmy się wejść.
źródło wikipedia
Oczywiście nie wiedzieliśmy co zamówić, a obsługa jak zawsze nie znała słowa po angielsku, więc wspaniałe, wielkie porcje zupy wołowej z makaronem i dodatkami, które otrzymaliśmy (38RMB\porcja) okazały się wielkim sukcesem.
Fastfoody w Chinach to nietypowa sprawa, bo co prawda na Burger King, McDonalds czy Pizza Hut można natknąć się w wielu kluczowych lokalizacjach, ale okazuje się, że nad ladą wcale nie są wyeksponowane burgery, ale dania mięsno-ryżowe czy makaronowe. I to też lokalsi tłumnie tam zajadają. Jak widać chcą być zachodni, ale po chińsku.
;)
Wracając do naszej wyprawy: pokrzepieni posiłkiem byliśmy gotowi na dalszą podróż szybkim pociągiem, niecałe 5h minęło jak jedna chwila i już byliśmy w Szanghaju. Trochę nam ręce opadły, bo przytargaliśmy te nasze bagaże na miejsce, gdzie miał być nasz hostel, a tu .. brak hostelu! Jest wieczór w Szangaju, jesteśmy zmęczeni i bez noclegu? Okazało się, że hostel zajmował … jedno z pięter wysokościowca dokładnie przed którym staliśmy, debatując gdzie ten hostel jest.
:) Hostel oprócz tego, że fantastycznie ulokowany, tuż obok ulicy Nanjing, miał też swój klimat i fajną obsługę (mówiącą po angielsku!!!).
Jeszcze tylko szybka kolacja.
:) Zupki chińskie słusznie się tak nazywają, Chińczycy mają absolutny wypas w tej branży:
Z cyklu zauważone: czy Chińczycy potrafią "zinterpretować" słynną bajkę? Jasne! Oto woda dla dzieci „Kot w łyżwie”:
Dzień 6 - na piechotę po Szanghaju
Zaczęliśmy dzień od spaceru do People’s Square. Boczne uliczki w samym centrum mają podobny jak w innych krajach Azji klimat i robią dziwne wrażenie gdy je porównać do głównej ulicy. Ale jakby się głębiej zastanowić może to one właśnie tutaj pasują, a główna ulica handlowa jest wzięta z innego świata?
Idąc wzdłuż Nanjing Road natknęliśmy się na najfajniejszy (dla nas, ale przede wszystkim dla Alex) sklep w Chinach, mianowicie cały lokal poświęcony M&Ms. Niesamowicie kolorowy i zaskakujący!
Do tego w parku przy People’s Square były fajne karuzele, co było kolejną niezłą gratką dla Alex.
Idąc dalej natrafiliśmy na Muzeum Szanghajskie. Wstęp jest darmowy, w kolejce do kontroli bezpieczeństwa trzeba odczekać 15 min. Warto wstąpić jak się jest w pobliżu, bo muzeum nie jest zbyt wielkie, a niektóre eksponaty ciekawe, zwłaszcza podobała nam się sekcja poświęcona strojom etnicznym. Dodatkowo zwabiła nas perspektywa spędzenia trochę czasu w klimatyzowanych pomieszczeniach, bo było południe i zrobiło się gorąco. O ile w Pekinie mieliśmy temperaturę w okolicach 25 – 30 st. Celsjusza, to w Szanghaju upały dochodziły do 40 st. a poranki i wieczory były również gorące z temperaturami ok. 34 st.
Dalej przeszliśmy przez dzielnicę Xintiandi, można odpuścić, nic ciekawego, głownie domy towarowe z ekskluzywnymi sklepami.
Kierowaliśmy się na „stare miasto” (okolice Yu garden). Byliśmy już nieźle głodni, więc widok kolejki miejscowych przed jednym z „lokali” bardzo nas ożywił.
:) Z tym lokalem, to trochę dużo powiedziane, w budynku przygotowywano mięso, które lądowało do smażenia na woku na zewnątrz, po czym bezpośrednio je z niego sprzedawano. Strzał w dziesiątkę! Za 13RMB/porcję dostaliśmy po dwa schabowe (?) usmażone w czymś zbliżonym do ciasta naleśnikowego, w słodkawym sosie i z zagadkowymi placuszkami, które okazały się zbliżone w smaku nieco do naszych racuchów. Jak mówi znajoma z Alabamy: „Fried food is always good”
:)
@zeus : oto obowiązkowy kotlet, niestety obfotografowany tylko z jednej strony
:)
Punkt sprzedaży schabowych mieści się na rogu Shouning Rd i Renmin Street, naprzeciwko charakterystycznego miejsca oznaczonego w google jako City Wall.
City wall, naprzeciwko miejsca gdzie można sobie pojeść
W okolicach Yu Garden architektura gwałtownie się zmieniła i zaczęło się jakże znajome przeciskanie w tłumie Chińczyków.
Sprzedawano tam wszystko, począwszy od jedzenia aż do zabawek.
Yu Garden był już zamknięty, ale nawet specjalnie nie żałowaliśmy i poszliśmy Bund, a dokładniej na promenadę przy rzece ,aby obejrzeć widok na Pudong.
W tych okolicach to nie trzeba mapy. Trzeba dać się ponieść nurtowi „ludzkiej rzeki” i tyle.
:) Tak też wróciliśmy w okolice Nanjing, aby przekąsić pierożki z zupą w środku, z których Szanghaj jest tak znany.
Są ok, ale i tak pozostaniemy wierni naszym „ruskim”
:) Po czym zanurkowaliśmy w potok Chińczyków udających się w przeciwnym kierunku, aby obejrzeć wieczorne widoki.
Dzień 7 - Zhu Jia Jiao
Zhu Jia Jiao to miasteczko wodne położone w pobliżu Szanghaju. Dojechać można autobusem za 13RMB, tylko jak znaleźć przystanek? Kłopot w tym, że w Internecie nie widziałem precyzyjnej informacji, a w kraju gdzie pytanie przechodniów o cokolwiek jest bezcelowe, tego typu wątpliwość może się wiązać z długim krążeniem w okolicy miejsca które chce się znaleźć.
:roll: Na szczęście hostel w którym mieszkaliśmy wywiesił na ścianie wystarczająco szczegółową informację, którą tutaj publikuję, licząc, że się komuś przyda. Mając tak łopatologiczne wskazówki przystanek odnaleźliśmy bez problemu, ale błyskawiczne znalezienie właściwego autobusu było możliwe tylko dzięki temu, że mieliśmy to zdjęcie. Kluczowe są chińskie znaczki poniżej napisu Hu Zhu Express , które pokazaliśmy oczekującym paniom i konduktorce autobusu. Tak, wygląda na to, że każdy autobus oprócz kierowcy ma jeszcze konduktora, który zajmuje się sprzedawaniem biletów, zupełnie jak na Sri Lance.
:)
Sam autobus jechał godzinę, a z powrotem dwie, ale to nie z powodu prądów strumieniowych
;), ale korków. Albo się ma szczęście, albo nie. Dojście z dworca to kilka minut, zdecydowanie należy ignorować rikszarzy i uwaga: można pytać o drogę! Wcale nie dlatego, że ktoś zrozumie co mówimy, bo na to nie ma co robić sobie nadziei i równie dobrze zamiast angielskiego można próbować narzecza Indian z Amazonii jeśli ktoś zna
:) , ale po prostu wszyscy obcy podążają w to samo miejsce, więc lokalsi domyślają się, że trzeba kiwnąć ręką w odpowiednim kierunku.
:D My ruszyliśmy z przystanku w towarzystwie pań z Mauritiusa, które jechały tym samym autobusem. Rozmowa z córką studiująca w Australii i mamą które spotkały się „w połowie drogi” była dodatkowym bonusem.
Wstęp jest wolny, ale jak ktoś chce może wykupić pakiety wstępu do znajdujących się tam zabytków (pełny pakiet kosztował chyba ok. 80RMB) lub opłacić przejażdżkę łodzią. Jakoś te dodatkowe atrakcje nie przekonały nas i nie wykupiliśmy ich. Niesamowite, ale w punkcie informacyjnym przy wejściu mówią po angielsku! Chyba tylko dlatego, że zależy im, żeby sprzedać te bilety wstępu. Zamiast tego, po serii podchwytliwych pytań udało nam się „wydębić” mapkę kompleksu po angielsku (koszt 3RMB, a ułatwia wędrówkę).
Miasteczko nie jest duże, pełno tam sklepików z pamiątkami i jedzeniem, ale ma swój klimat. Wydaje mi się, że spacer tymi urokliwymi uliczkami jest tym po co się tam przyjeżdża i dodatkowe, płatne atrakcje nie są konieczne, ale nie wiem na pewno.
Warto zejść przynajmniej na chwilę z najbardziej uczęszczanych dróg, bo co prawda zabudowa nie będzie już tak piękna, ale za to bardziej związana z życiem codziennym. Tam gdzie nie ma turystów można przez uchylone okno czy drzwi rzucić szybkie spojrzenie na wnętrza zwykłych domów.
Resztę dnia spędziliśmy spacerując po Szanghaju. Upały były solidne nawet wieczorem, kiedy nagrzany beton oddawał ciepło.
Warto tutaj wspomnieć o bardzo istotnym elemencie podróżowania czyli o toaletach.
:) Absolutnie wszędzie w Chinach te przybytki były całkowicie darmowe! Dobrze było mieć własny papier toaletowy, bo w kabinach nie było (czasami była rolka zawieszona w części wspólnej, przed kabinami). Wygląd toalet był często zaskoczeniem. Niekiedy miały gwiazdki, jak hotele i wyglądały podobnie jak na zachodzie. Ale to rzadkość, dominowały zazwyczaj w miarę czyste ubikacje typu „narciarz”, czasami miały zabawny patent w postaci wspólnego korytka, którym oddawana zawartość spływała przez poszczególne kabiny (a więc warto było być w pierwszej
:D ). W wariancie najbardziej ekstremalnym wchodziło się do środka, a tam trzech facetów oddzielonych niskimi przepierzeniami, bez drzwi, kuca z opuszczonymi majtkami, pali papierosy i dyskutuje
:D
Toaleta wabi nieświadomych swoimi gwiazdkami, ale w środku .. różnieDzień 8 – Szanghaj – Pudong i Maglev
Rano okazuje się jak niezwykłym miejscem do obserwowania ludzi jest ulica Nanjing, normalnie kojarząca się z drogimi sklepami. O tej porze rzuca się w oczy jej inna, niezwykła funkcja, mianowicie zamienia się w miejsce do ćwiczenia Tai-Chi i salon fryzjerski.
:D
Nanjing Road o poranku
można też zmierzyć sobie ciśnienie, a skarpety do sandałów to jak widać nie jest tylko polska specjalność
Chińczycy często wspólnie grają, tańczą czy ćwiczą na ulicy. Bariera językowa nie pozwala dowiedzieć się więcej.. Robią to bo lubią? Bo to pożyteczne i Mao zaleca? Bo partia w jakiś sposób wynagradza? Ciężko powiedzieć, ale sprawiają wrażenie zadowolonych.. Kilka zdjęć, również z Pekinu.
Wracając do naszej podróży: ostatni dzień naszego wyjazdu postanowiliśmy przeznaczyć na Pudong, czyli część miasta leżącą po drugiej stronie rzeki. Warto, bo wszystko wygląda inaczej niż z perspektywy Bundu. Podziwialiśmy widoki jednak z perspektywy mocno „przyziemnej” bo ceny za wjazd na słynną Perłę czy inne wysokościowce odstraszają. Długo oczekiwana wizyta w Disney Store przebiegła też inaczej niż się spodziewaliśmy, wyobrażaliśmy sobie nie wiadomo co, a to zwykły sklep z mocno zawyżonymi cenami, średnio atrakcyjnymi artykułami . Jedynym korzystnym zakupem były torby reklamówki, zdaje się po 1RMB, bardzo kolorowe, z bohaterami Disney’a. Niektóre towary były nawet trochę zakurzone a pod względem wystroju Disney nie umywa się do sklepu z M&Ms. Ale nasza córka była szczęśliwa, wybrała sobie kubeczek, z którego teraz codziennie pije.
Od rana mieliśmy dylemat: jak przejechać się Maglevem, pociągiem który „lewitując” nad ziemią przy użyciu elektromagnesów rozpędza się do 430 km/h. Kupić bilet i wsiąść, no nie? No właśnie, można tak przejechać dystans 30km na lotnisko, jest jednak małe „ale” (albo raczej wielkie „ALE”): pociąg jedzie z tą prędkością tylko między 9:02 a 10:45 oraz między 15:00 a 15:45. W pozostałych godzinach niestety jedzie znacznie wolniej, więc przejazd Maglevem na lotnisko zaplanowany z samego rana następnego dnia nie wchodził w drogę. Po zastanowieniu znaleźliśmy rozwiązanie: należy na lotnisko pojechać … dzień wcześniej … po czym od razu wrócić.
:D Bilet na Maglev kosztuje 40RMB, a Maglev plus 24h metro to 55RMB. Wybierając tą drugą opcję mamy bilet i na Maglev i na powrót metrem i na jeżdżenie metrem do woli przez dobę. Tak też zrobiliśmy i nie żałowaliśmy. To przejażdżka unikalna na skalę światową, bo Maglev to najszybszy pociąg świata, a wrażenia? Przy pełnej prędkości lekko trzęsie, nie jedzie tak płynnie jak tradycyjna szybka kolej. Z praktycznego punktu widzenia sens tego pociągu jest bardzo ograniczony: długo się rozpędza, jedzie chwilę 431km/h po czym hamuje
:D Do tego trasa zaczyna się na stacji Longyang Road, więc większość pasażerów i tak musi korzystać z metra. Ale jako atrakcja turystyczna i wizytówka Chin to mega hit. Zdecydowanie warto!
:)
@miriam Tak! Prawdopodobnie to poprawna odpowiedź!
:D Wielka szkoda, że Chińczycy nie mówili po angielsku, brakowało nam rozmów z nimi o codziennym życiu, które mogliśmy prowadzić np. w Tajlandii. Ułatwiłoby to zrozumienie tego, co dzieje się w tym kraju. Z jednej strony zaawansowana technika, jak superszybkie pociągi, liczne oznaki luksusu np. drogie, niemieckie samochody, a z drugiej strony dało się niekiedy dostrzec rzeczy kojarzące się z komunizmem jak np. ta książka skarg i zażaleń czy najróżniejsi ludzie (policjanci, kierowcy autobusów) z czerwonymi opaskami na ramionach, z czymś co być może jest jakimś sloganem partyjnym (widać na zdjęciu z pierwszego posta).@madziaro Eh, wspaniale! Wyprawa do Pekinu i Szanghaju była jednym z naszych najfajniejszych wyjazdów. Myślę, że wrócisz bardzo zadowolony!
@adix198201 Właśnie tak nam się wydawało, że coś nie gra z tym powietrzem.
:lol: Naczytaliśmy się, że jest straszny smog, na tripadvisorze zalecali chodzenie non-stop w maseczkach
:D , a my zupełnie tego nie doświadczyliśmy ani w Pekinie ani w Szangahaju. Do tej pory myślałem, że po prostu jesteśmy zahartowani na Śląsku, ale raczej chyba mieliśmy szczęście do pogody?
:)
Dzieki serdeczne za relacje i cenne wskazówki. Nie dokońca zrozumiałem o co chodzi z tymi kwitkami przy wymianie pieniędzy. Czy przy wymianie w banku/kantorze z USD na RMB tam na miejscu dostaje sie kwit ktory uprawnia do wymiany RMB na USD pozostałej kwoty? Czy chodzi o kwit z bankomatu jak bede se wypłacał bez udziału banku/kantoru?Wysłane z mojego GT-I9505 przy użyciu Tapatalka
@adix198201 , tak mniej więcej o to chodzi. Jak będziesz wymieniał RMB z powrotem na USD/EUR, to bank ma prawo żądać od Ciebie dokumentu zakupu RMB. Tym dokumentem będzie paragon który dostaniesz przy wymianie USD/EUR na RMB w banku lub też wydruk z bankomatu. Rozsądnie więc nie wyrzucać tych papierków. Gdzieś natknąłem się na podsumowanie przepisów w tej sprawie i z tego co pamiętam taki dokument uprawnia do wymiany waluty przez 6 miesięcy od zakupu RMB.
o, zobaczyliście wodne miasteczko. zazdroszczę! dzien w którym my się wybraliśmy okazał się jakimś świętem. Tłum był taki ze dosłownie ściśnięci ze sobą płynęliśmy z nurtem ludzi i udało nam się jedynie wpłynąć do jednego ze sklepów. wyplulo nad dopiero kawałek dalej, tam gdzie zaczyna się już mniej ozdobna część ;) czegoś takiego nie widziałam jeszcze nigdzie, pomyśleć że na początku przeraził mnie noworoczny tłum na Nanjing. Świetna relacja, pojechałabym jeszcze raz :)
@DixonTravel polecam, zdecydowanie! Nas każdy kraj w Azji zaskakuje w inny sposób i za każdym razem jest mega ciekawie.@DJADKJGU jak byliśmy w wodnym miasteczku to nie było zbyt wielu ludzi. Może upały odstraszyły chętnych, bo było naprawdę gorąco, a do tego to był zwykły powszedni dzień. Gdyby nie wideo z Badaling (jedno ze zdjęć w poście #4) to nie uwierzyłbym jaki może być tłok w niektórych miejscach.
:D Ale Chiny najwyraźniej mają swoją własną definicję tłoku i zaawsze możesz powiedzieć, że doświadczyłaś czegoś unikalnego.
;) A do tego idąc np. do Morskiego Oka możesz mówić: "tłumy? Gdzie widzicie te tłumy?"
:)
Konkurs na relację sierpnia już zakończony, więc chciałbym podziękować wszystkim którzy głosowali na moją relację.
:) Dziękuję! Bardzo to miłe.
:) Chyba trzeba będzie znowu gdzieś pojechać i coś potem skrobnąć.
:D
Niestety nie zagłosowałem na relację miesiąca, bo rzadko przeglądam forum. Niemniej gratuluję wyjazdu. Podobny odbyłem z koleżanką małżonką w maju i czasami miałem wrażenie, że to moja relacja z podróży;)
Wróciliśmy na ulicę Wangfujing, aby kupić kartki pocztowe i skosztować słynnych lodów. Pocztówki ciężko w Chinach znaleźć, a wyjątkiem była wielka, wielopiętrowa księgarnia mieszcząca się na tej ulicy, która sprzedawała je w całych zestawach (@chiny-info.pl dzięki za cynk na forum, inaczej nie mielibyśmy kartek). Co do lodów, to są dwa rodzaje do wyboru: o smaku zielonej herbaty i flower tea (herbaty jaśminowej). O ile te o smaku zielonej herbaty były bardzo dobre i bez dwóch zdań przygotowane z najlepszych składników, to te o smaku jaśminowym były już absolutnie wyśmienite. Co ciekawe te flower tea były gorzkie, więc to coś dla miłośników gorzkich słodyczy (i krwistej zieleni ;) ).
Podczas zakupów w markecie koło hotelu udało nam się wypatrzyć taką oto promocję
There are nine milion
bicyclesiphones in BeijingRowery jako symbol Pekinu to już przeszłość. Ciągle jest ich sporo, zwłaszcza z napędem elektrycznym, ale bardziej rzucają się w oczy luksusowe samochody i różowe Iphone.. Iphone w Pekinie to symbol statusu, nigdzie ich tyle w przeliczeniu na mieszkańców nie spotkaliśmy. Patrząc na zachowanie niektórych posiadaczy, wynika że najlepiej mieć model Plus, bo większy, więc bardziej rzuca się w oczy :)
Dla mniej zasobnych wszędzie reklamowało się Oppo. Oczywiście projektanci Oppo na pewno nigdy nie słyszeli o Apple, częsty przykład w historii, jak niegdyś słynny radziecki uczony Popow wynalazł radio równolegle do Marconiego ;)
Źródło zdjęcia: http://www.bgr.in/news/oppo-f1-plus-vs- ... omparison/Dzień 5 – plac Tian'anmen i podróż do Szanghaju
Dzisiejszy odcinek jest krótszy, bo zwiedzania było bardzo mało, za to spędziliśmy znaczną część dnia w podróży..
O 14:00 mieliśmy pociąg do Szanghaju, więc rano mieliśmy trochę czasu i zdecydowaliśmy się zahaczyć o plac Tian'anmen, bo właściwie go nie widzieliśmy pędząc pierwszego dnia do Zakazanego Miasta. Dla odmiany wysiedliśmy przy stacji metra Tian'anmen West, co okazało się nie najlepszym pomysłem, bo przejście było zagrodzone i musieliśmy zrobić niezłe okrążenie. Tak, są dwie stacje o nazwie Tian'anmen na jednej linii metra, co daje pewne wyobrażenie o wielkości placu. Podobno mieści 1mln ludzi! I faktycznie: jest ogromny. I to by było z grubsza tyle, chyba, że ktoś chce odwiedzić Mao i przede wszystkim, gdyby nie pamięć wydarzeń roku 1989..
Przed jazdą pociągiem postanowiliśmy wypróbować chiński fastfood na stacji kolejowej. Logo sieci Mr. Lee jakoś wydało nam się znajome (widoczne na zdjęciu poniżej) ;) , więc zdecydowaliśmy się wejść.
źródło wikipedia
Oczywiście nie wiedzieliśmy co zamówić, a obsługa jak zawsze nie znała słowa po angielsku, więc wspaniałe, wielkie porcje zupy wołowej z makaronem i dodatkami, które otrzymaliśmy (38RMB\porcja) okazały się wielkim sukcesem.
Fastfoody w Chinach to nietypowa sprawa, bo co prawda na Burger King, McDonalds czy Pizza Hut można natknąć się w wielu kluczowych lokalizacjach, ale okazuje się, że nad ladą wcale nie są wyeksponowane burgery, ale dania mięsno-ryżowe czy makaronowe. I to też lokalsi tłumnie tam zajadają. Jak widać chcą być zachodni, ale po chińsku. ;)
Wracając do naszej wyprawy: pokrzepieni posiłkiem byliśmy gotowi na dalszą podróż szybkim pociągiem, niecałe 5h minęło jak jedna chwila i już byliśmy w Szanghaju. Trochę nam ręce opadły, bo przytargaliśmy te nasze bagaże na miejsce, gdzie miał być nasz hostel, a tu .. brak hostelu! Jest wieczór w Szangaju, jesteśmy zmęczeni i bez noclegu? Okazało się, że hostel zajmował … jedno z pięter wysokościowca dokładnie przed którym staliśmy, debatując gdzie ten hostel jest. :) Hostel oprócz tego, że fantastycznie ulokowany, tuż obok ulicy Nanjing, miał też swój klimat i fajną obsługę (mówiącą po angielsku!!!).
Jeszcze tylko szybka kolacja. :) Zupki chińskie słusznie się tak nazywają, Chińczycy mają absolutny wypas w tej branży:
Z cyklu zauważone: czy Chińczycy potrafią "zinterpretować" słynną bajkę? Jasne! Oto woda dla dzieci „Kot w łyżwie”:
Dzień 6 - na piechotę po Szanghaju
Zaczęliśmy dzień od spaceru do People’s Square. Boczne uliczki w samym centrum mają podobny jak w innych krajach Azji klimat i robią dziwne wrażenie gdy je porównać do głównej ulicy. Ale jakby się głębiej zastanowić może to one właśnie tutaj pasują, a główna ulica handlowa jest wzięta z innego świata?
Idąc wzdłuż Nanjing Road natknęliśmy się na najfajniejszy (dla nas, ale przede wszystkim dla Alex) sklep w Chinach, mianowicie cały lokal poświęcony M&Ms. Niesamowicie kolorowy i zaskakujący!
Do tego w parku przy People’s Square były fajne karuzele, co było kolejną niezłą gratką dla Alex.
Idąc dalej natrafiliśmy na Muzeum Szanghajskie. Wstęp jest darmowy, w kolejce do kontroli bezpieczeństwa trzeba odczekać 15 min. Warto wstąpić jak się jest w pobliżu, bo muzeum nie jest zbyt wielkie, a niektóre eksponaty ciekawe, zwłaszcza podobała nam się sekcja poświęcona strojom etnicznym. Dodatkowo zwabiła nas perspektywa spędzenia trochę czasu w klimatyzowanych pomieszczeniach, bo było południe i zrobiło się gorąco. O ile w Pekinie mieliśmy temperaturę w okolicach 25 – 30 st. Celsjusza, to w Szanghaju upały dochodziły do 40 st. a poranki i wieczory były również gorące z temperaturami ok. 34 st.
Dalej przeszliśmy przez dzielnicę Xintiandi, można odpuścić, nic ciekawego, głownie domy towarowe z ekskluzywnymi sklepami.
Kierowaliśmy się na „stare miasto” (okolice Yu garden). Byliśmy już nieźle głodni, więc widok kolejki miejscowych przed jednym z „lokali” bardzo nas ożywił. :) Z tym lokalem, to trochę dużo powiedziane, w budynku przygotowywano mięso, które lądowało do smażenia na woku na zewnątrz, po czym bezpośrednio je z niego sprzedawano. Strzał w dziesiątkę! Za 13RMB/porcję dostaliśmy po dwa schabowe (?) usmażone w czymś zbliżonym do ciasta naleśnikowego, w słodkawym sosie i z zagadkowymi placuszkami, które okazały się zbliżone w smaku nieco do naszych racuchów. Jak mówi znajoma z Alabamy: „Fried food is always good” :)
@zeus : oto obowiązkowy kotlet, niestety obfotografowany tylko z jednej strony :)
Punkt sprzedaży schabowych mieści się na rogu Shouning Rd i Renmin Street, naprzeciwko charakterystycznego miejsca oznaczonego w google jako City Wall.
City wall, naprzeciwko miejsca gdzie można sobie pojeść
W okolicach Yu Garden architektura gwałtownie się zmieniła i zaczęło się jakże znajome przeciskanie w tłumie Chińczyków.
Sprzedawano tam wszystko, począwszy od jedzenia aż do zabawek.
Yu Garden był już zamknięty, ale nawet specjalnie nie żałowaliśmy i poszliśmy Bund, a dokładniej na promenadę przy rzece ,aby obejrzeć widok na Pudong.
W tych okolicach to nie trzeba mapy. Trzeba dać się ponieść nurtowi „ludzkiej rzeki” i tyle. :) Tak też wróciliśmy w okolice Nanjing, aby przekąsić pierożki z zupą w środku, z których Szanghaj jest tak znany.
Są ok, ale i tak pozostaniemy wierni naszym „ruskim” :)
Po czym zanurkowaliśmy w potok Chińczyków udających się w przeciwnym kierunku, aby obejrzeć wieczorne widoki.
Dzień 7 - Zhu Jia Jiao
Zhu Jia Jiao to miasteczko wodne położone w pobliżu Szanghaju. Dojechać można autobusem za 13RMB, tylko jak znaleźć przystanek? Kłopot w tym, że w Internecie nie widziałem precyzyjnej informacji, a w kraju gdzie pytanie przechodniów o cokolwiek jest bezcelowe, tego typu wątpliwość może się wiązać z długim krążeniem w okolicy miejsca które chce się znaleźć. :roll: Na szczęście hostel w którym mieszkaliśmy wywiesił na ścianie wystarczająco szczegółową informację, którą tutaj publikuję, licząc, że się komuś przyda. Mając tak łopatologiczne wskazówki przystanek odnaleźliśmy bez problemu, ale błyskawiczne znalezienie właściwego autobusu było możliwe tylko dzięki temu, że mieliśmy to zdjęcie. Kluczowe są chińskie znaczki poniżej napisu Hu Zhu Express , które pokazaliśmy oczekującym paniom i konduktorce autobusu. Tak, wygląda na to, że każdy autobus oprócz kierowcy ma jeszcze konduktora, który zajmuje się sprzedawaniem biletów, zupełnie jak na Sri Lance. :)
Sam autobus jechał godzinę, a z powrotem dwie, ale to nie z powodu prądów strumieniowych ;), ale korków. Albo się ma szczęście, albo nie. Dojście z dworca to kilka minut, zdecydowanie należy ignorować rikszarzy i uwaga: można pytać o drogę! Wcale nie dlatego, że ktoś zrozumie co mówimy, bo na to nie ma co robić sobie nadziei i równie dobrze zamiast angielskiego można próbować narzecza Indian z Amazonii jeśli ktoś zna :) , ale po prostu wszyscy obcy podążają w to samo miejsce, więc lokalsi domyślają się, że trzeba kiwnąć ręką w odpowiednim kierunku. :D My ruszyliśmy z przystanku w towarzystwie pań z Mauritiusa, które jechały tym samym autobusem. Rozmowa z córką studiująca w Australii i mamą które spotkały się „w połowie drogi” była dodatkowym bonusem.
Wstęp jest wolny, ale jak ktoś chce może wykupić pakiety wstępu do znajdujących się tam zabytków (pełny pakiet kosztował chyba ok. 80RMB) lub opłacić przejażdżkę łodzią. Jakoś te dodatkowe atrakcje nie przekonały nas i nie wykupiliśmy ich. Niesamowite, ale w punkcie informacyjnym przy wejściu mówią po angielsku! Chyba tylko dlatego, że zależy im, żeby sprzedać te bilety wstępu. Zamiast tego, po serii podchwytliwych pytań udało nam się „wydębić” mapkę kompleksu po angielsku (koszt 3RMB, a ułatwia wędrówkę).
Miasteczko nie jest duże, pełno tam sklepików z pamiątkami i jedzeniem, ale ma swój klimat. Wydaje mi się, że spacer tymi urokliwymi uliczkami jest tym po co się tam przyjeżdża i dodatkowe, płatne atrakcje nie są konieczne, ale nie wiem na pewno.
Warto zejść przynajmniej na chwilę z najbardziej uczęszczanych dróg, bo co prawda zabudowa nie będzie już tak piękna, ale za to bardziej związana z życiem codziennym. Tam gdzie nie ma turystów można przez uchylone okno czy drzwi rzucić szybkie spojrzenie na wnętrza zwykłych domów.
Resztę dnia spędziliśmy spacerując po Szanghaju. Upały były solidne nawet wieczorem, kiedy nagrzany beton oddawał ciepło.
Warto tutaj wspomnieć o bardzo istotnym elemencie podróżowania czyli o toaletach. :) Absolutnie wszędzie w Chinach te przybytki były całkowicie darmowe! Dobrze było mieć własny papier toaletowy, bo w kabinach nie było (czasami była rolka zawieszona w części wspólnej, przed kabinami). Wygląd toalet był często zaskoczeniem. Niekiedy miały gwiazdki, jak hotele i wyglądały podobnie jak na zachodzie. Ale to rzadkość, dominowały zazwyczaj w miarę czyste ubikacje typu „narciarz”, czasami miały zabawny patent w postaci wspólnego korytka, którym oddawana zawartość spływała przez poszczególne kabiny (a więc warto było być w pierwszej :D ). W wariancie najbardziej ekstremalnym wchodziło się do środka, a tam trzech facetów oddzielonych niskimi przepierzeniami, bez drzwi, kuca z opuszczonymi majtkami, pali papierosy i dyskutuje :D
Toaleta wabi nieświadomych swoimi gwiazdkami, ale w środku .. różnieDzień 8 – Szanghaj – Pudong i Maglev
Rano okazuje się jak niezwykłym miejscem do obserwowania ludzi jest ulica Nanjing, normalnie kojarząca się z drogimi sklepami. O tej porze rzuca się w oczy jej inna, niezwykła funkcja, mianowicie zamienia się w miejsce do ćwiczenia Tai-Chi i salon fryzjerski. :D
Nanjing Road o poranku
można też zmierzyć sobie ciśnienie, a skarpety do sandałów to jak widać nie jest tylko polska specjalność
Chińczycy często wspólnie grają, tańczą czy ćwiczą na ulicy. Bariera językowa nie pozwala dowiedzieć się więcej.. Robią to bo lubią? Bo to pożyteczne i Mao zaleca? Bo partia w jakiś sposób wynagradza? Ciężko powiedzieć, ale sprawiają wrażenie zadowolonych.. Kilka zdjęć, również z Pekinu.
Wracając do naszej podróży: ostatni dzień naszego wyjazdu postanowiliśmy przeznaczyć na Pudong, czyli część miasta leżącą po drugiej stronie rzeki. Warto, bo wszystko wygląda inaczej niż z perspektywy Bundu. Podziwialiśmy widoki jednak z perspektywy mocno „przyziemnej” bo ceny za wjazd na słynną Perłę czy inne wysokościowce odstraszają. Długo oczekiwana wizyta w Disney Store przebiegła też inaczej niż się spodziewaliśmy, wyobrażaliśmy sobie nie wiadomo co, a to zwykły sklep z mocno zawyżonymi cenami, średnio atrakcyjnymi artykułami . Jedynym korzystnym zakupem były torby reklamówki, zdaje się po 1RMB, bardzo kolorowe, z bohaterami Disney’a. Niektóre towary były nawet trochę zakurzone a pod względem wystroju Disney nie umywa się do sklepu z M&Ms. Ale nasza córka była szczęśliwa, wybrała sobie kubeczek, z którego teraz codziennie pije.
Od rana mieliśmy dylemat: jak przejechać się Maglevem, pociągiem który „lewitując” nad ziemią przy użyciu elektromagnesów rozpędza się do 430 km/h. Kupić bilet i wsiąść, no nie? No właśnie, można tak przejechać dystans 30km na lotnisko, jest jednak małe „ale” (albo raczej wielkie „ALE”): pociąg jedzie z tą prędkością tylko między 9:02 a 10:45 oraz między 15:00 a 15:45. W pozostałych godzinach niestety jedzie znacznie wolniej, więc przejazd Maglevem na lotnisko zaplanowany z samego rana następnego dnia nie wchodził w drogę. Po zastanowieniu znaleźliśmy rozwiązanie: należy na lotnisko pojechać … dzień wcześniej … po czym od razu wrócić. :D Bilet na Maglev kosztuje 40RMB, a Maglev plus 24h metro to 55RMB. Wybierając tą drugą opcję mamy bilet i na Maglev i na powrót metrem i na jeżdżenie metrem do woli przez dobę. Tak też zrobiliśmy i nie żałowaliśmy. To przejażdżka unikalna na skalę światową, bo Maglev to najszybszy pociąg świata, a wrażenia? Przy pełnej prędkości lekko trzęsie, nie jedzie tak płynnie jak tradycyjna szybka kolej. Z praktycznego punktu widzenia sens tego pociągu jest bardzo ograniczony: długo się rozpędza, jedzie chwilę 431km/h po czym hamuje :D Do tego trasa zaczyna się na stacji Longyang Road, więc większość pasażerów i tak musi korzystać z metra. Ale jako atrakcja turystyczna i wizytówka Chin to mega hit. Zdecydowanie warto! :)