+2
amphi 1 marca 2020 20:53
Image

Image

Z czasem charakter trekkingu się zmienia i z szerokiego, widokowego szlaku pozostaje wąska ścieżka wśród bujnej roślinności, poprzecinana strumykami. Warto nadłożyć trochę drogi i na rozwidleniu zamiast iść zgodnie z pętlą skręcić i odwiedzić Casa de los Colibries. Wstęp kosztuje 5k COP i w cenie jest napój, co jest szczególnie przyjemne po długiej wędrówce. Same kolibry można obserwować z bardzo bliska, bo przyzwyczajone są do ludzi, przylatują by wypijać wodę z cukrem z poideł. Wręcz zdarzyło się, że koliber usiadł na krawędzi telefonu, którym robiłem zdjęcia.

Image

Image

Image

Podczas dalszej części trasy trzeba pokonywać przeszkody w postaci strumieni, wielkich kamieni, wiszących mostków. Dla naszej trójki była to bardzo udana włóczęga.

Image

Image
Zaopatrzenie

Image

Całość trasy zajęła nam ok. 6h, ale nie spieszyliśmy się, cieszyliśmy się widokami i spędziliśmy ponad godzinę podziwiając kolibry.
Po tym wysiłku regenerowaliśmy siły w knajpce specjalizującej się w wenezuelskiej kuchni. Sok z zielonego mango i świetne danie z mięsem były idealnym zwieńczeniem tego udanego dnia.

Image

Image

Dobranoc.

ImageDzień 6, wtorek Salento, plantacja kawy i przelot do Santa Marta

Z czego słynie Kolumbia? Tak z tego też, ale ja miałem na myśli kawę. :) Szczęśliwie w Salento i okolicy jest sporo plantacji które można zwiedzać. Można by się wręcz zastanawiać z czego jeśli nie z opłat od zwiedzających te plantacje się utrzymują, skoro jak wyjaśnił nam Jesus, właściciel hostelu kawa z tej prowincji jest kiepskiej jakości. Wybór plantacji jest spory, można podjechać jeepem i wybrać krótsze zwiedzanie w większej grupie, bądź też wybrać nieco droższą opcję (35k COP) i wziąć udział w trzygodzinnej prezentacji. My wybraliśmy tą drugą opcje i tak trafiliśmy do Finca Momota, prowadzonej przez kolejnego Hiszpana, na szczęście znakomicie mówiącego po angielsku. Okazało się, że będzie bardzo kameralnie, bo poza nami pojawił się jedynie chłopak z Austrii. Właściciel to prawdziwy pasjonat, po okazyjnym zakupie plantacji, ukończył studia o specjalizacji Kawa na lokalnym uniwersytecie:) Miało to swoje odzwierciedlenie w sposobie oprowadzania, otrzymaliśmy sporą dawkę informacji jak w sposób ekologiczny uprawiać kawę. To ciągła walka z wyrastającą trawą i szkodnikami. Wiąże się ze zbudowaniem całego ekosystemu składającego się między innymi z różnorodnych roślin, których funkcja w całym procesie została dokładnie wyjaśniona przez właściciela. Dowiedzieliśmy się też jak przetwarza się kawę i zapoznaliśmy się z jej różnymi gatunkami. Następnie wzięliśmy udział w prezentacji parzenia kawy (tutaj znowu zacięcie naukowe gospodarza dało o sobie znać tym razem w postaci warzenia porcji kawy przy użyciu wagi elektronicznej). W końcu też doczekaliśmy się degustacji. :)

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image
Baby kawa :)

Image
Drugi etap

Image
Młode drzewko

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image
To jest .. pszczoła

Ponieważ Salento opuszczamy dopiero po południu, mamy czas przespacerować się po miasteczku. Jest o wiele bardziej turystyczną i bogatszą miejscowością niż Villavieja i trochę przypomina nam meksykańskie San Cristobal. Przechadzamy się uliczkami, wdrapujemy się na wzgórze, pałaszujemy też obiad przy głównej ulicy (zestaw zupa, drugie i napój 9k). Przyzwyczajony do kompletnego braku znajomości angielskiego wśród Kolumbijczyków, czego doświadczyliśmy w Neivie i okolicach, staram się jak mogę, żeby zamówić jedzienie dla nas po hiszpańsku, po czym okazuje się, że pracownik knajpki całkiem nieźle mówi po angielsku.

Image
Minutos, czyli możliwość tańszego porozmawiania z osobą z innej sieci komórkowej (stawki międzysieciowe muszą tutaj być wysokie)

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image
Próbujemy też fantastycznych aborrajados czyli smażonych platanów z serem.

Image
W wielu miejscach można napić się kawy, bezpośrednio na ulicy.

Image

Image
Mamy też okazję po raz pierwszy skosztować owocu Guanabana. Ma mocny, trudny do porównania z czymkolwiek smak i półpłynną konsystencję.

W końcu udajemy się na autobus do Pereiry (8k COP, jeżdżą tylko kilka razy dziennie), a stamtąd na lotnisko. Nieszczęśliwie pierwszy raz w życiu płacimy za nadbagaż, bo zapomnieliśmy, że wykupiliśmy tylko 20kg. Tak czy owak, późnym wieczorem lądujemy w Santa Marta.@tropikey na plantacjach oczywiście o jakości lokalnego produktu nic nie wspominali, ale o kawie dużo dowiedzieliśmy się od właściciela hostelu w Salento. Oto jego porady:
- kawę najlepiej kupić w Bogocie. Szczególnie poleca firmę Amor Perfecto, która jego zdaniem robi dokładną analizę jakości kawy w danym sezonie i wykupuje produkt z całych plantacji w dystryktach w których aktualnie kawa jest najlepsza
- prowincje polecane: Narino (typowo kawa łagodna w smaku), Huila, Sierra Nevada (mocna kawa do espresso)

Nam się udało kupić świetnej jakości kawę w wielkim centrum handlowym w pobliżu Terminal Salitre. Był tam duży market Exito,w którym był solidny wybór kawy w dobrych cenach. Była i Amor Perfecto i Juan Valdez. Można było sobie wybrać kawę typu single origin z danego regionu. W Bogocie można też znaleźć sklepy Amor Pefecto, gdzie można spróbować danej kawy.Dzień 7 środa, Santa Marta, Park Tayrona

Santa Marta, ta nazwa brzmi całkiem przyjemnie. Ale nie ze względu na miasto (swoją drogą wyglądające tak sobie) pojawiliśmy się tutaj. To palmy, bujna roślinność, karaibskie widoki czyli chęć odwiedzenia parku narodowego Tayrona przyciągnęła nas w te strony.
Przed wyjazdem do parku należy się upewnić że zabrało się paszport, wygodne buty i repelent. Autobus do parku odjeżdża z Carrera 9, Calle 11. Ponieważ przystanek znajduje się na terenie Mercado Principal trzeba cierpliwie nawigować wśród gąszczu straganów, kupujących i kto wie czego jeszcze. Nam było trochę łatwiej, bo ledwo weszliśmy na targ, to gość z przejeżdżającego właśnie autobusu krzyknął „Tayrona?”. Wskoczyliśmy praktycznie w biegu, przejechaliśmy targ i wysiedliśmy wprost na przystanku. :) Autobus jedzie do parku ok. jednej godziny i za dwóch dorosłych i jedno dziecko płaciliśmy 21k COP w jedną stronę. Najlepiej wyjechać jak najwcześniej (Tayrona jest czynny od 8:00), żeby móc jak najwięcej czasu spędzić na miejscu. Trzeba nabyć obowiązkowe ubezpieczenie (ok. 4k COP), jeszcze przed zakupem biletów. Pomocne może też być kupno biletów online, bo wtedy stoi się w krótszej kolejce. My tego nie zrobiliśmy i czekaliśmy ok. 40 minut. Kiedy już nadeszła nasza kolej czekała nas mega miła niespodzianka otrzymaliśmy dwa bilety dla dorosłych i jeden dla dziecka, mimo, że ponad sześcioletnia Alex powinna już mieć normalny bilet, który kosztuje niebagatelne 63.5k COP. :)

Image
Autobus do Tayrona gotowy do odjazdu

Image
Kupno biletów

Kiedy już znaleźliśmy się na upragnionym szlaku, mieliśmy przed sobą kilka godzin solidnego marszu do Cabo San Juan. Aczkolwiek idzie się dobrze, w wielu miejscach są drewniane podesty, ścieżka jest szeroka i w dużej mierze zacieniona. Nade wszystko wrażenie robi różnorodność bujnej roślinności a także zwierzyny. Już na początku natknęliśmy się na małpki skaczące po drzewach tuż nad szlakiem. Potem widzieliśmy gniazda termitów, wielkie mrówki, gąsienice, a to wszystko w otoczeniu bardzo różnorodnych roślin.
Gdy już dotarliśmy do celu, spędziliśmy parę godzin na plaży (widoki piękne, choć sporo ludzi). No i znowu w drogę, bo w Tayrona spędziliśmy tylko jeden dzień. Uważam, że dwudniowa opcja też jest fajna, bo w parku zdecydowanie jest co oglądać, mając więcej czasu można na przykład przejść się szlakiem dziewięciu skał. Jednak ze względu na dziecko, a konkretnie niewygody spania w namiocie w tak gorącym klimacie i przede wszystkim z powodu owadów nie zdecydowaliśmy się na nocleg w parku. Zjedliśmy też własny prowiant, bo ceny w kilku funkcjonujących w parku knajpkach nie są zachęcające.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image


Dodaj Komentarz

Komentarze (11)

maps 1 marca 2020 21:10 Odpowiedz
Ale jak to tak? Bez Medellin?
amphi 2 marca 2020 06:41 Odpowiedz
Bo Pablo już w Medellin nie mieszka :)https://www.youtube.com/watch?v=C19U4guWDq8A tak na serio, trochę szkoda Guatape koło Medellin, no ale nie można mieć wszystkiego...
maps 3 marca 2020 22:30 Odpowiedz
Tylko uważajcie na agawy!Moja ex kiedyś weszła w takie po piłkę i potem cały wieczór musiałem jej wyciągać mikroskopijne igiełki z biustu.
ozim 4 marca 2020 14:38 Odpowiedz
chyba opuncje?
jekyll 4 marca 2020 19:52 Odpowiedz
Słonia :D
sudoku 5 marca 2020 15:05 Odpowiedz
MaPS napisał:Tylko uważajcie na agawy!Moja ex kiedyś weszła w takie po piłkę i potem cały wieczór musiałem jej wyciągać mikroskopijne igiełki z biustu.Może specjalnie weszła, wiedząc co będzie potem... ;)
maps 5 marca 2020 15:05 Odpowiedz
@ozimJasne, że opuncje! Wybacz niepamięć, to było prawie 20 lat temu ;)@SudokuPewnie, że specjalnie - po piłkę :lol:
tropikey 13 marca 2020 19:06 Odpowiedz
@amphi:cyt.: "Można by się wręcz zastanawiać z czego jeśli nie z opłat od zwiedzających te plantacje się utrzymują, skoro jak wyjaśnił nam Jesus, właściciel hostelu kawa z tej prowincji jest kiepskiej jakości".A powiedzieli Wam może, które rejony Kolumbii są pod tym względem lepsze?
amphi 14 marca 2020 08:24 Odpowiedz
@tropikey na plantacjach oczywiście o jakości lokalnego produktu nic nie wspominali, ale o kawie dużo dowiedzieliśmy się od właściciela hostelu w Salento. Oto jego porady:- kawę najlepiej kupić w Bogocie. Szczególnie poleca firmę Amor Perfecto, która jego zdaniem robi dokładną analizę jakości kawy w danym sezonie i wykupuje produkt z całych plantacji w dystryktach w których aktualnie kawa jest najlepsza- prowincje polecane: Narino (typowo kawa łagodna w smaku), Huila, Sierra Nevada (mocna kawa do espresso)Nam się udało kupić świetnej jakości kawę w wielkim centrum handlowym w pobliżu Terminal Salitre. Był tam duży market Exito,w którym był solidny wybór kawy w dobrych cenach. Była i Amor Perfecto i Juan Valdez. Można było sobie wybrać kawę typu single origin z danego regionu.
j-a 16 marca 2020 16:10 Odpowiedz
Potwierdzam, Nariño jest bardzo przyzwoita. W Juan Valdez można się napić jako cafe origen, trzeba prosić o suave, trochę drożej niż zwykłe cafe volcan. Sprzedają też w paczkach 0,5 kg ziarno, polecam choć nie tanie. W domu smakuje nawet lepiej :). Mnie podpasowała, inne dopiero będę próbował. Niezła jest też cafe Quindio, firma prowadzi też sieć kawiarni. Generalnie na miejscu smakuje nieźle, lokalesi chwalą. Kiedyś piłem ale dostałem mieloną, ziarno dopiero popróbuję bo mam zapasik :). W Kolumbii podobno gorsze gatunki kawy są mocniej palone. Kawa kolumbijska wyższej jakości (zawsze arabika, innej się nie uprawia) jest lekka, z owocowymi nutami.@amphi Czekam na dalszą część relacji!
chester0 29 marca 2020 15:46 Odpowiedz
poznaje widoki z ibisa w Bogocie, fajnie zobaczyć je ponownie :D