+2
amphi 1 marca 2020 20:53
Image

Image

Image

Image

Image



Image

Image
Za murami. Tutaj jest przystań jachtowa. Spacerujemy sobie i nagle silny podmuch wiatru zrywa czapeczkę Alex z głowy. Czapka ląduje w wodzie, kawałek od brzegu. Błyskawiczna reakcja z mojej strony, trochę akrobacji i czapeczka odzyskana. Dostałem brawa od przechodniów i przezwisko „daddy spiderman” :)Dzień 10-12, sobota-poniedziałek, San Andres

Elementem obowiązkowym tej podróży miało być spędzenie kilku dni na plaży. Jak już mamy się włóczyć na drugim końcu świata, to kilka dni w ciepełku na plaży jest niezbędne - stwierdziła moja małżonka, a Alex przytaknęła. Nie było więc wyboru, po długich rozmyślaniach padło na karaibską wyspę San Andres. :) To miejsce to swoista ciekawostka, bo znajduje się daleko od Kolumbii, za to tuż u wybrzeży Nikaragui. Nic dziwnego, że Nikaragua od czasu do czasu przypomina sobie o San Andres i zgłasza do niej roszczenia.

Nasza przygoda z San Andres zaczęła się trochę niefortunnie, bo na lotnisku dowiedzieliśmy się że należy wnieść opłatę wjazdową w wysokości 112.5k COP za osobę. Gdzieś kiedyś o tym czytałem i zupełnie mi wyleciało z głowy.. No nic, na pocieszenie okazało się, że Alex jest zwolniona z tej opłaty.

Ceny noclegów na wyspie nie należą do najtańszych, więc zdecydowaliśmy się zamieszkać w tzw. posadzie czyli czymś w rodzaju kwatery prywatnej. Właściciel kompletnie nie mówił po angielsku, ale najwyraźniej przez lata opracował wszystkie możliwe przypadki i pytania, więc wręczył nam wielostronicowy skoroszyt własnego autorstwa. Lektura obowiązkowa. :lol: Dopiero po przeczytaniu (co zresztą okazało się bardzo pomocne) mogliśmy się zameldować. Warunki dość podstawowe, ale lokalizacja świetna, konkretny właściciel i cena do zaakceptowania.

Sama wyspa okazała się dla nas pewnym zaskoczeniem. Prowizorka budowlana, sporo biedy, nie do końca tak sobie można wyobrażać raj na Karaibach. Na co idą te pieniądze z tak wysokiej opłaty wjazdowej??? Z drugiej strony fantastyczne morze o nieprawdopodobnych kolorach, zachowujące się jak cieplutki basen z falami. Podsumowując: to miejsce by kąpać się w morzu i nigdzie do tej pory nie było pod tym względem nam tak dobrze jak na San Andres: przyjemnie jest być zanurzonym i dać się kołysać falom.

No i właśnie kąpaniu poświeciliśmy się całkowicie, a warunki mieliśmy sprzyjające, bo sztormowa pogoda zablokowała możliwość rejsów na pobliskie wysepki (np. Johnny Cay). Oczywiście przechadzaliśmy się też po okolicy, więc parę ciekawych fotek udało się zrobić.

Z informacji praktycznych: restauracje są dość drogie, ale udało nam się odkryć restaurację el Parqueadero. Typowe miejsce dla lokalsów z wieloma zestawami obiadowymi do wyboru (tradycyjnie zupa + drugie + napój) za 14-15k COP. Obok znajduje się też niedrogi supermarket Supertodo. Kiepsko jest z pralniami, a pani sprzątaczka z kwatery (podobno najtaniej na mieście) chciała nam policzyć tyle, że właściwie taniej kupiłbym nowe skarpetki niż je prał u niej. :) Zrobiliśmy więc prymitywne pranie najważniejszych rzeczy sami.

Image
Przykładowe jedzonko z el Parqueadero

Image
Typowy kontrast podczas naszych zimowych wyjazdów: lato w pełni, a na reklamówkach Mikołaj :)

Image
Zwyczajny miejski widok San Andres

Image
Takie domostwa to nie jest rzadkość

Image
Wszelakich kościołów co nie miara

Image
Zdarzają się też nieco ładniejsze zabudowania

Image
Widok od strony przystani

Image
Ktoś coś zaczął budować i nigdy nie skończył. Dziś trenują tam boks.

Image
Sporo autobusów które pewnie służyły kiedyś do przewozu dzieci szkolnych w Stanach

Image
W takich mundurkach uczniowie chodzą do szkoły

Image
Po wyspie można jeździć wypożyczonymi „meleksami”

Image

Image
Domino i szachy cieszą się sporą popularnością

Image
To pierwsze miejsce na świecie, gdzie zobaczyliśmy sporo samochodów kompletnie bez rejestracji (nie było ani z przodu ani z tyłu)

Image
Niedojrzałe mango z sokiem z cytryny i solą smakuje całkiem nieźle

Image
Johnny Cay

Image

Image

Image

Image

Image

ImageDzień 13, wtorek, San Andres -> Bogota

Nie lubimy za długo siedzieć w jednym miejscu podczas naszych podróży, więc byliśmy całkiem zadowoleni, że nadszedł czas powrotu do Bogoty. Jako, że na lotnisko mieliśmy jakieś 1.5km, to zdecydowaliśmy się pójść pieszo. Okolica w pobliżu lotniska nie jest szczególnie zachęcająca i rodzina gringos z wielką walizką wzbudziła troskę lokalnej policji. Jak tylko nas zobaczyli to zaoferowali, że będą nas mieć na oku i tak faktycznie było – my sobie szliśmy w stronę lotniska, a co chwilę przejeżdżał koło nas jeden z dwóch krążących w pobliżu motorów policyjnych. :)

Image

Image

Z taką wspaniałą obstawą dotarliśmy na lotnisko, a po pewnym czasie siedzieliśmy w samolocie. Mój wzrok przykuł magazyn pokładowy reklamujący San Andres. Przedstawiam reklamę z gazety oraz widok z okna podczas startu :)

Image

Image

Ale żeby nie było, San Andres to naprawdę świetne miejsce na pluskanie w morzu i tak wyspa wygląda z daleka:

Image

Na lotnisku w Bogocie postanowiliśmy skorzystać z komunikacji miejskiej, bo autobus K86 z Portal El Dorado (do którego można się dostać darmowym autobusem) miał nas zawieźć praktycznie pod sam hotel. Kiedy jechaliśmy obserwowałem trasę na google maps. Wszystko pięknie, już jesteśmy tuż tuż, a tu nagle autobus skręca w zupełnie niespodziewanym kierunku. Dopytuję pasażerów i kierowcę „Museo Nacional?” I wszyscy wskazują nam, że powinniśmy wysiąść. Cóż z tego, że przystanek jest ponad 1km od hotelu.. Zdezorientowani wysiadamy i .. spotykamy się z niezłym chaosem. Sporo ludzi dyskutuje, komentuje i jakby nie wie co robić. Wskazują nam osobę w mundurze, otoczoną sporą grupką zadającą różne pytania. Eh, z naszym hiszpańskim to nie mamy nawet co próbować. Aż tu nagle zaczepia nas para młodych Kolumbijczyków (studentów) i pyta gdzie chcemy się udać. Okazuje się, że idą w tym samym kierunku i proponują, że możemy pójść z nimi. Po drodze pytamy: co się właściwie dzieje?? Nasi nowi znajomi opowiadają nam, że akurat dzisiaj jest dzień protestu narodowego, wiele ulic jest zamkniętych i należy spodziewać się licznych demonstracji i że najlepiej żebyśmy siedzieli w hotelu. Opowiadają nam o swoim rządzie, który zabija opozycjonistów i najróżniejszych aktywistów chcących pomóc innym ludziom. Mówią o niskich wypłatach (ok. 1000zł w przeliczeniu) i najróżniejszych innych powodach dla których mają dość. Tak to dochodzimy w pobliże hotelu gdzie się żegnamy.

Trafiamy do naszego pokoju, wyglądamy przez okno i już wszystko wiemy. Pod naszym hotelem formują się te wszystkie demonstracje. Co kilka minut kolejna grupa z śpiewem rusza w kierunku centrum.

Image

Jesteśmy głodni, więc postanawiamy, że wyjdziemy z boku hotelu trzymając się z dala od protestów, bo rozśpiewane demonstracje nie budzą strachu. Idziemy bocznymi uliczkami i mijamy ludzi z flagami zmierzającymi na protesty. Co jakiś czas też przechodzą panie uderzając rytmicznie łyżkami o patelnie. Zjadamy nasz posiłek i korzystając z okazji wstępujemy do sklepu Levi’s, bo jak wiadomo w Ameryce warto kupić jeansy. No i faktycznie jest świetna promocja, zdejmuję swoje spodnie w kabinie i słyszę wystrzały. Hmmm. :shock: Minutę później jedzie ulicą kilka karetek na sygnale. Szybko robię zakupy i decydujemy, że mamy dość przygód na jeden dzień. Wracamy znowu ostrożnie bocznymi uliczkami. Obserwujemy spokojne manifestacje z okna i .. jednocześnie w telewizji zaciekłe zamieszki dziejące się raptem kilometr od naszego hotelu.

Image

Image

ImageDzień 14, środa Bogota -> Villa de Leyva

Ranek wydaje się zwyczajny, jakby nic się poprzedniego dnia nie wydarzyło. Jedziemy taksówką do dworca autobusowego Terminal Salitre, bo stamtąd odjeżdżają autobusy do Villa de Leyva gdzie się tego dnia udajemy. Tutaj ważna uwaga, należy wystrzegać się tras przez Chiquinquira lub Arcabuco bo te autobusy jadą strasznie długo. My wybraliśmy firmę Flota Valle De Tenza (27k COP) i dojechaliśmy raptem w ponad 4h (i to tylko ze względu na spore korki w Bogocie).

Zanim mieliśmy okazję bliżej przyjrzeć się samej Villa de Leyva postanowiliśmy zobaczyć okolicę. Wskoczyliśmy więc do busika jadącego w kierunku Santa Sofia i poprosiliśmy o wysadzenie przy El Fossil. Nazwa wiele mówiąca, prawda? :) W tej okolicy znajduje się centrum paleontologiczne, gdzie naukowcy badają skamieliny. Mieliśmy nadzieję na mega interesujące oprowadzanie i naukowe wyjaśnienia, bo zgodnie z tym co piszą w necie można liczyć na przewodnika anglojęzycznego. Niestety nic z tego, albo nie mieliśmy szczęścia, albo informacje są nieaktualne, bo wszystko było jedynie po hiszpańsku. Do tego obsługa, jakaś taka niemiła. Mimo wszystko zobaczyliśmy co nieco, a Alex kupiła sobie jajo dinozaura który ma się wykluć po moczeniu przez kilka dni w wodzie, więc przynajmniej ona była w pełni usatysfakcjonowana. :lol: My chociaż pogadaliśmy chwilę i pożartowaliśmy z parą kolumbijsko-skandynawską, która akurat też skusiła się, by zobaczyć dinozaury.

Image

Image

Image

Image

Image

Długo nie zabawiamy w ośrodku paleontologicznym i mamy trochę zgryz co robić dalej. Złapanie autobusu do Villa de Leyva wydaje się mało prawdopodobne w tym „middle of nowhere”, a żona coś nie najlepiej się czuje, więc perspektywa wracania czterech kilometrów na nogach nie jest zbyt miła. Stoimy więc przed ośrodkiem i zastanawiamy się co robić, gdy tuż przy nas z impetem zatrzymuje się żółciutka kia picanto. To spotkani Kolumbijka i Duńczyk, szczerzą się z samochodu i zapraszają nas do środka. :D Okazuje się, że wynajęli taksówkę na cały dzień i objeżdżają okolicę. No i co? Okazuje się, że Kia Picanto jest w stanie zmieścić sześć osób :D i w ten właśnie sposób docieramy do Casa Terracotta (wstęp 15k COP). Ten budynek to wytwór wyobraźni artysty któremu udało się stworzyć największy na świecie przedmiot ceramiczny.

Image

Image
Nasze znajome kolibry

Image

Image

Image

Image

Image


Dodaj Komentarz

Komentarze (11)

maps 1 marca 2020 21:10 Odpowiedz
Ale jak to tak? Bez Medellin?
amphi 2 marca 2020 06:41 Odpowiedz
Bo Pablo już w Medellin nie mieszka :)https://www.youtube.com/watch?v=C19U4guWDq8A tak na serio, trochę szkoda Guatape koło Medellin, no ale nie można mieć wszystkiego...
maps 3 marca 2020 22:30 Odpowiedz
Tylko uważajcie na agawy!Moja ex kiedyś weszła w takie po piłkę i potem cały wieczór musiałem jej wyciągać mikroskopijne igiełki z biustu.
ozim 4 marca 2020 14:38 Odpowiedz
chyba opuncje?
jekyll 4 marca 2020 19:52 Odpowiedz
Słonia :D
sudoku 5 marca 2020 15:05 Odpowiedz
MaPS napisał:Tylko uważajcie na agawy!Moja ex kiedyś weszła w takie po piłkę i potem cały wieczór musiałem jej wyciągać mikroskopijne igiełki z biustu.Może specjalnie weszła, wiedząc co będzie potem... ;)
maps 5 marca 2020 15:05 Odpowiedz
@ozimJasne, że opuncje! Wybacz niepamięć, to było prawie 20 lat temu ;)@SudokuPewnie, że specjalnie - po piłkę :lol:
tropikey 13 marca 2020 19:06 Odpowiedz
@amphi:cyt.: "Można by się wręcz zastanawiać z czego jeśli nie z opłat od zwiedzających te plantacje się utrzymują, skoro jak wyjaśnił nam Jesus, właściciel hostelu kawa z tej prowincji jest kiepskiej jakości".A powiedzieli Wam może, które rejony Kolumbii są pod tym względem lepsze?
amphi 14 marca 2020 08:24 Odpowiedz
@tropikey na plantacjach oczywiście o jakości lokalnego produktu nic nie wspominali, ale o kawie dużo dowiedzieliśmy się od właściciela hostelu w Salento. Oto jego porady:- kawę najlepiej kupić w Bogocie. Szczególnie poleca firmę Amor Perfecto, która jego zdaniem robi dokładną analizę jakości kawy w danym sezonie i wykupuje produkt z całych plantacji w dystryktach w których aktualnie kawa jest najlepsza- prowincje polecane: Narino (typowo kawa łagodna w smaku), Huila, Sierra Nevada (mocna kawa do espresso)Nam się udało kupić świetnej jakości kawę w wielkim centrum handlowym w pobliżu Terminal Salitre. Był tam duży market Exito,w którym był solidny wybór kawy w dobrych cenach. Była i Amor Perfecto i Juan Valdez. Można było sobie wybrać kawę typu single origin z danego regionu.
j-a 16 marca 2020 16:10 Odpowiedz
Potwierdzam, Nariño jest bardzo przyzwoita. W Juan Valdez można się napić jako cafe origen, trzeba prosić o suave, trochę drożej niż zwykłe cafe volcan. Sprzedają też w paczkach 0,5 kg ziarno, polecam choć nie tanie. W domu smakuje nawet lepiej :). Mnie podpasowała, inne dopiero będę próbował. Niezła jest też cafe Quindio, firma prowadzi też sieć kawiarni. Generalnie na miejscu smakuje nieźle, lokalesi chwalą. Kiedyś piłem ale dostałem mieloną, ziarno dopiero popróbuję bo mam zapasik :). W Kolumbii podobno gorsze gatunki kawy są mocniej palone. Kawa kolumbijska wyższej jakości (zawsze arabika, innej się nie uprawia) jest lekka, z owocowymi nutami.@amphi Czekam na dalszą część relacji!
chester0 29 marca 2020 15:46 Odpowiedz
poznaje widoki z ibisa w Bogocie, fajnie zobaczyć je ponownie :D