@Oszukani zgadzam się, o naszych przygodach z firmą camel napiszę w dalszej części. @puhacz nie napisałem, że bilety kosztowały 10K tylko "niewielkie pieniądze (może 10k VND)" ale to cenna uwaga, zmodyfikuje relację, może się przyda komuś w przyszłości. Dzięki!Dzień 4, wtorek, Tam Coc
Poranek w Hanoi jest deszczowy, ale warto się wybrać się powłóczyć po okolicy, by zobaczyć tętniące już życiem miasto.
Wkrótce przyjeżdża po nas busik i po chwili już wiemy, że trafiliśmy rewelacyjnie jeśli chodzi o wybór wycieczki.
Przewodniczka „Fo” – widoczna na zdjęciu ma świetne poczucie humoru, a do tego ciągle opowiada ciekawostki z życia Wietnamczyków. Jak twierdzi jest już starą panną bo ma 28 lat
:lol: , a do tego nie może teraz wyjść za mąż, bo zgodnie z wietnamskimi wierzeniami szczęście daje tylko zamążpójście gdy ma się nieparzystą ilość lat. Tak to słuchając dylematów Fo, szybko dotarliśmy do starej stolicy Hoa Lu. Uwaga, jak nas uprzedziła przewodniczka, należy zawsze wchodzić prawym wejściem, bo lewym dostają się tylko złe duchy.
Zgodnie z tym co mówiła nam pani w recepcji hotelu obiad był bardzo dobry, bufet z dużym wyborem różnych dziwnych potraw. Następnie czekała nas przejażdżka łódkami w Tam Coc. Panie opanowały tu sztukę wiosłowania nogami i faktycznie, przez prawie półtorej godziny pływania nasza wioślarka prawie nie używała rąk. Ogólnie ładne widoki i całkiem przyjemnie spędzony czas..
Chyba i tak najlepszą częścią była chyba rundka dookoła miasteczka na rowerach.
Na etapie planowania wyjazdu nie byłem przekonany do Tam Coc, ale nie żałujemy, warto było się wybrać. A na kolację zupa .. z węgorza
:) (40k VND za porcję)
Dzień 5, środa, zatoka Ha Long
Zanim przejdę do samej wycieczki, mała ciekawostka ze śniadania hotelowego. Ogólnie było całkiem niezłe:
ale naszą uwagę przykuło … masło. Pakowane było w małe pojemniczki, przy czym wszystkie nosiły ślady otwarcia. Ewidentnie ktoś się zajmuje napełnianiem masełek, pełen recycling
;)
A to drzewko noworoczne przy hotelowej recepcji:
Zatoka Ha Long ma wielki przerób, jeśli chodzi o ilość turystów, z samego rana sznur busów pędzi tam z Hanoi. Wśród nich byliśmy i my. Odbywamy obowiązkowy postój w hali sklepowej w której można kupić o wiele za drogie towary, to chyba jakaś sieć, bo spotkaliśmy się z podobnym „production workshop for disabled people” też dzień wcześniej.
:) Po drodze podziwialiśmy charakterystyczną architekturę Hanoi i okolic. Bardzo wąskie domy, przylepione do siebie i zazwyczaj każdy w innym stylu.
W końcu docieramy do Ha Long i .. wszędzie tłumy.
Wkrótce zostajemy przydzieleni do łodzi i zaczynamy od lunchu. Niestety nie jest tak dobrze jak dzień wcześniej, głównie różne muszelki, ale da się jakoś pojeść.
Sama zatoka rzeczywiście robi wrażenie.
Następnie czekała nas przejażdżka małą łódką (można też było wybrać kajak) do jaskini.
Potem jeszcze zwiedzanie jednej większej jaskini, odkrytej dopiero niedawno.
Na przystani reklamuje się kino 9d, no nieźle i tu Wietnamczycy mają przewagę
;)
Potem jeszcze powrót z obowiązkowym postojem w warsztacie dla niepełnosprawnych i jesteśmy z powrotem w Hanoi. Wycieczka udana, miejsce ładne, dzień cieplejszy niż się spodziewaliśmy (około 22 stopnie w Ha Long), ale cieszę się, że nie pojechaliśmy na dwa dni. Nie chciałbym pływać tyle wokół tych skał. So repetitive
;)
Natomiast różnorodne zawsze jest krecenie się po mieście. Tym razem wieczorem kupowaliśmy owoce i szukaliśmy restauracji.
Dzień 6, czwartek, Hanoi i przejazd do Hue
Ostatni dzień w Hanoi po prostu wybieramy się na miasto. Zaczynamy od katedry i okolic i od razu trafiliśmy na stały punkt naszych wyjazdów: ślub.
Okolice katedry są mocno „zeuropeizowane” więc szybko stamtąd uciekamy
Mijamy sznur riksz, to chyba polska wycieczka
:)
Obserwujemy dzieciaki podczas szkolnej przerwy.
Oooo, zrobił się korek
A wszystko po to, by kupić lody. W Wietnamie to towar dość rzadko spotkany, niewiele tutaj lodziarni. Kem Tran Tien to lokal otwarty w 1958 roku i faktycznie mają dobre i tanie lody: włoskie, gałkowe i na patyku. Kupujemy o smaku zielonej herbaty i są niezłe, ale niestety daleko im do tych z Chin..
Niekiedy widać świnki, bo właśnie rozpoczął się nowy rok, rok świni.
W części typowo turystycznej widzimy budynek wyglądający nieco jak statek wycieczkowy
Pomniki przypominają, że Wietnam to kraj przynajmniej teoretycznie socjalistyczny
Obserwujemy ludzi
Wiemy wreszcie gdzie te wszystkie motorki parkują
Jemy jedną z naszych ulubionych wietnamskich potraw, Bun Cha, czyli klopsiki w zupie. Oczywiście wraz z najpopularniejszą w Wietnamie sałatką z rośliny przypominającej pokrzywę (bo to chyba nie jest pokrzywa?)
:)
Bardzo polecamy ten lokal: dobrze i tanio
Podziwiamy kolejne przykłady architektury Hanoi
Wietnamczycy uwielbiają loterie
Mijamy tematyczne ulice. W Hanoi jedna uliczka specjalizuje się w garnkach i ma prawie same sklepy z naczyniami, kolejna to same pasmanterie itd.
amphi napisał:Z pomocą przyszedł Qatar i jego promocja na Wietnam, udało się zdobyć bilety open-jaw na trasie Warszawa->Doha->Hanoi i Ho Chi Minh->Doha->Warszawa w całkiem fajnej cenie.Jaka to jest fajna cena?
@cypel "całkiem fajna cena" to termin zależny od okoliczności
:) z naszego punktu widzenia to były najdroższe bilety jakie kiedykolwiek kupiliśmy, bo kosztowały 1900zł/os, co było o 1000zł na bilecie więcej niż na przykład wydaliśmy do Chin ale: strasznie chcieliśmy zobaczyć Katar i taki jednodniowy stop plus luksusowy hotel od linii był warty ewentualnej dopłatytermin co do dnia nam pasowałwylot z Warszawyopen jaw czyli oszczędność czasu i pieniędzy na kolejny przelot w WietnamieAle decydujący był fakt, że albo bierzemy ten deal albo pewnie nigdzie nie polecimy z powodu wesela
:)@QbaqBA słuszna uwaga, to był A330. Z mojego punktu widzenia, nie ma wielkich różnic między A330 i A340, ta sama niekorzystna konfiguracja siedzeń 2-4-2 gdy się leci we trójkę. Dla dwóch pasażerów z kolei idealnie. W A330/A340 polecam dla trójki pasażerów brać jeden z ostatnich rzędów w środku, bo na samym końcu jest 2-3-2, no ale nie ma okna
:)
My też jeździliśmy Camelem i pomimo bardzo złych opinii jakoś daliśmy radę przejechać z nimi 1700km. Jest to mocno podejrzana firma. Często nie pozwalali umieścić bagażu w luku tylko kazali wrzucić między łóżka, a w luku leżały jakieś kartony, które rozwozili po całym Wietnamie, po drodze.
amphi napisał:Dzień 3, poniedziałek, Hanoi3 i za niewielkie pieniądze (może 10k VND) dojechaliśmy jakiś 1km od naszego hotelu. Czytałem, że przejazd jest około 15:00, ale na miejscu okazało się, że tego dnia pociąg pojawi się dopiero wieczorem. Gapiów i tak było sporo, z czego skwapliwie korzystali mieszkańcy okolicznych domów sprzedając kapelusze, peleryny i mnóstwo innych rzeczy.Cześć,Cena autobusu nr 86 to 35.000 VND ale jeśli jest sposób na to, by płacić 10k to chętnie się dowiem. Serio!
:) A co do pociągu to jaki to był dzień tygodnia? Albo może z uwagi na Tet zaszły jakieś zmiany, bo ten najpopularniejszy wśród turystów przejazd jest właśnie o 15:30. Poza tym czekam bardzo na ciąg dalszy!p.
@Oszukani zgadzam się, o naszych przygodach z firmą camel napiszę w dalszej części.@puhacz nie napisałem, że bilety kosztowały 10K tylko "niewielkie pieniądze (może 10k VND)" ale to cenna uwaga, zmodyfikuje relację, może się przyda komuś w przyszłości. Dzięki!
amphi napisał:Fantastyczną rzeczą związaną z Wietnamem jest mnogość egzotycznych owoców. Jeśli ktoś wie co to jest to zielone, proszę o informację. Nam powiedzieli "apple", ale jabłka to zupełnie nie przypomina.
:) prawdopodobnie jujube albo apple ber
cypelamphi napisał:Fantastyczną rzeczą związaną z Wietnamem jest mnogość egzotycznych owoców. Jeśli ktoś wie co to jest to zielone, proszę o informację. Nam powiedzieli "apple", ale jabłka to zupełnie nie przypomina.
:) prawdopodobnie jujube albo apple ber
Jak dla mnie to guava i w Wietnamie dostawaliśmy ją bardzo często. Podobnie jak moja ukochana pitaja ;)
cypelamphi napisał:Fantastyczną rzeczą związaną z Wietnamem jest mnogość egzotycznych owoców. Jeśli ktoś wie co to jest to zielone, proszę o informację. Nam powiedzieli "apple", ale jabłka to zupełnie nie przypomina.
:) prawdopodobnie jujube albo apple ber
Jak dla mnie to guava i w Wietnamie dostawaliśmy ją bardzo często. Podobnie jak moja ukochana pitaja
;)
flower188 napisał:Jak dla mnie to guava i w Wietnamie dostawaliśmy ją bardzo często. Podobnie jak moja ukochana pitaja
;)Ten owoc to Táo - (Ziziphus mauritiana). Często mówią, że to jabłko ale nie wiem czy naprawdę tak myślą, czy chcą żeby turysta już się odczepił
;)W każdym razie nie jest to guava.p.
@puhacz nie napisałem, że bilety kosztowały 10K tylko "niewielkie pieniądze (może 10k VND)" ale to cenna uwaga, zmodyfikuje relację, może się przyda komuś w przyszłości. Dzięki!Dzień 4, wtorek, Tam Coc
Poranek w Hanoi jest deszczowy, ale warto się wybrać się powłóczyć po okolicy, by zobaczyć tętniące już życiem miasto.
Wkrótce przyjeżdża po nas busik i po chwili już wiemy, że trafiliśmy rewelacyjnie jeśli chodzi o wybór wycieczki.
Przewodniczka „Fo” – widoczna na zdjęciu ma świetne poczucie humoru, a do tego ciągle opowiada ciekawostki z życia Wietnamczyków. Jak twierdzi jest już starą panną bo ma 28 lat :lol: , a do tego nie może teraz wyjść za mąż, bo zgodnie z wietnamskimi wierzeniami szczęście daje tylko zamążpójście gdy ma się nieparzystą ilość lat. Tak to słuchając dylematów Fo, szybko dotarliśmy do starej stolicy Hoa Lu. Uwaga, jak nas uprzedziła przewodniczka, należy zawsze wchodzić prawym wejściem, bo lewym dostają się tylko złe duchy.
Zgodnie z tym co mówiła nam pani w recepcji hotelu obiad był bardzo dobry, bufet z dużym wyborem różnych dziwnych potraw.
Następnie czekała nas przejażdżka łódkami w Tam Coc. Panie opanowały tu sztukę wiosłowania nogami i faktycznie, przez prawie półtorej godziny pływania nasza wioślarka prawie nie używała rąk. Ogólnie ładne widoki i całkiem przyjemnie spędzony czas..
Chyba i tak najlepszą częścią była chyba rundka dookoła miasteczka na rowerach.
Na etapie planowania wyjazdu nie byłem przekonany do Tam Coc, ale nie żałujemy, warto było się wybrać.
A na kolację zupa .. z węgorza :) (40k VND za porcję)
Dzień 5, środa, zatoka Ha Long
Zanim przejdę do samej wycieczki, mała ciekawostka ze śniadania hotelowego. Ogólnie było całkiem niezłe:
ale naszą uwagę przykuło … masło. Pakowane było w małe pojemniczki, przy czym wszystkie nosiły ślady otwarcia. Ewidentnie ktoś się zajmuje napełnianiem masełek, pełen recycling ;)
A to drzewko noworoczne przy hotelowej recepcji:
Zatoka Ha Long ma wielki przerób, jeśli chodzi o ilość turystów, z samego rana sznur busów pędzi tam z Hanoi. Wśród nich byliśmy i my. Odbywamy obowiązkowy postój w hali sklepowej w której można kupić o wiele za drogie towary, to chyba jakaś sieć, bo spotkaliśmy się z podobnym „production workshop for disabled people” też dzień wcześniej. :)
Po drodze podziwialiśmy charakterystyczną architekturę Hanoi i okolic. Bardzo wąskie domy, przylepione do siebie i zazwyczaj każdy w innym stylu.
W końcu docieramy do Ha Long i .. wszędzie tłumy.
Wkrótce zostajemy przydzieleni do łodzi i zaczynamy od lunchu. Niestety nie jest tak dobrze jak dzień wcześniej, głównie różne muszelki, ale da się jakoś pojeść.
Sama zatoka rzeczywiście robi wrażenie.
Następnie czekała nas przejażdżka małą łódką (można też było wybrać kajak) do jaskini.
Potem jeszcze zwiedzanie jednej większej jaskini, odkrytej dopiero niedawno.
Na przystani reklamuje się kino 9d, no nieźle i tu Wietnamczycy mają przewagę ;)
Potem jeszcze powrót z obowiązkowym postojem w warsztacie dla niepełnosprawnych i jesteśmy z powrotem w Hanoi. Wycieczka udana, miejsce ładne, dzień cieplejszy niż się spodziewaliśmy (około 22 stopnie w Ha Long), ale cieszę się, że nie pojechaliśmy na dwa dni. Nie chciałbym pływać tyle wokół tych skał. So repetitive ;)
Natomiast różnorodne zawsze jest krecenie się po mieście. Tym razem wieczorem kupowaliśmy owoce i szukaliśmy restauracji.
Dzień 6, czwartek, Hanoi i przejazd do Hue
Ostatni dzień w Hanoi po prostu wybieramy się na miasto. Zaczynamy od katedry i okolic i od razu trafiliśmy na stały punkt naszych wyjazdów: ślub.
Okolice katedry są mocno „zeuropeizowane” więc szybko stamtąd uciekamy
Mijamy sznur riksz, to chyba polska wycieczka :)
Obserwujemy dzieciaki podczas szkolnej przerwy.
Oooo, zrobił się korek
A wszystko po to, by kupić lody. W Wietnamie to towar dość rzadko spotkany, niewiele tutaj lodziarni. Kem Tran Tien to lokal otwarty w 1958 roku i faktycznie mają dobre i tanie lody: włoskie, gałkowe i na patyku. Kupujemy o smaku zielonej herbaty i są niezłe, ale niestety daleko im do tych z Chin..
Niekiedy widać świnki, bo właśnie rozpoczął się nowy rok, rok świni.
W części typowo turystycznej widzimy budynek wyglądający nieco jak statek wycieczkowy
Pomniki przypominają, że Wietnam to kraj przynajmniej teoretycznie socjalistyczny
Obserwujemy ludzi
Wiemy wreszcie gdzie te wszystkie motorki parkują
Jemy jedną z naszych ulubionych wietnamskich potraw, Bun Cha, czyli klopsiki w zupie. Oczywiście wraz z najpopularniejszą w Wietnamie sałatką z rośliny przypominającej pokrzywę (bo to chyba nie jest pokrzywa?) :)
Bardzo polecamy ten lokal: dobrze i tanio
Podziwiamy kolejne przykłady architektury Hanoi
Wietnamczycy uwielbiają loterie
Mijamy tematyczne ulice. W Hanoi jedna uliczka specjalizuje się w garnkach i ma prawie same sklepy z naczyniami, kolejna to same pasmanterie itd.