Czas mija nieubłaganie i zbliża się to, czego najbardziej się obawiamy: przejazd nocnym autobusem. Jak już pisałem nie było miejsca w autobusach Sinh Tourist z powodu wzmożonego ruchu związanego z wietnamskim nowym rokiem i musieliśmy skorzystać z oferty firmy Camel. 79% ocen Terrible na Tripadvisorze! Tłok, brud, pchły i wysadzanie pasażerów w pobliżu miasta.
:o
:cry:
Nastawiamy się na najgorsze i idziemy pod siedzibę oryginalnego Sinh Tourist, warto zapamiętać adres, bo kopii Sinh Tourist spotkaliśmy w Hanoi niezliczoną ilość.
W końcu wsiadamy do autobusu, zostajemy ulokowani na samym końcu, gdzie trzy połączone ze sobą leżanki tworzą takie małżeńskie łoże
;) i jest nam całkiem wygodnie. No i nawet nie jest specjalnie brudno. Jakoś zawsze szczęście się do nas uśmiechnie. Złe recenzje nie są jednak bez powodu, bo faktycznie autobus ma overbooking i kilkoro pasażerów śpi … w przejściach (przygotowane maty widać na zdjęciu)
Ale my w naszym zacisznym kąciku wkrótce zasypiamy. Dobranoc!Dzień 7, piątek, Hue
Nad ranem autobus niespodziewanie zatrzymuje się kilkadziesiąt kilometrów od Hue, na obrzeżach jakiejś zapadłej mieściny. Kierowca wyciąga jakieś części leżące z tyłu autobusu, tuż za nami i wychodzi. Stoimy tak ponad godzinę i zastanawiamy się jak się to skończy. Ostatecznie jednak ruszamy dalej!
:) Dojeżdżamy szczęśliwie do Hue i pospiesznie zjadamy śniadanie składające się z bagietki z jajecznicą, posmarowanej chyba też pasztetem i z jakimiś innymi dodatkami.
:) Pyszne, a kosztuje ok. 1.5zł. Wietnam to pierwszy kraj azjatycki w którym jesteśmy, gdzie mają dobre pieczywo. To pewnie pozostałość po francuskiej okupacji.
Jako, że w Hue będziemy tylko nieco ponad dobę zależało nam na dobrym wykorzystaniu czasu. Szczęśliwie udało się umówić z hotelem zawczasu wycieczkę do grobowców cesarskich na pierwszy dzień, bo inaczej ciężko byłoby zdążyć ze wszystkim. Koszt 11 USD/osoba, w tym lunch. Grobowce znajdują się daleko od centrum, więc alternatywą jest wypożyczenie skuterów lub taxi. Najpierw zostajemy przetransportowani do odpustowo wyglądającej łódki
:) Cóż, trochę wstyd, ale najwyraźniej wszystko w życiu trzeba przeżyć
:)
Rejs rzeką byłby mega nudny, gdyby nie to, że spotykamy młodą angielkę, która opowiada nam o swojej kilkumiesięcznej podróży po Azji. W końcu docieramy do pierwszej atrakcji czyli pagody Thien Mu.
Sama pagoda podobna jest do wielu innych, ale interesujący jest przylegający klasztor. To tu żył mnich Thích Quảng Ðức który dokonał samospalenia w proteście przeciw prześladowaniom buddystów w latach sześćdziesiątych. Dziś można w klasztorze zobaczyć samochód, którym przyjechał do Sajgonu, do miejsca tego dramatycznego zdarzenia.
Dalej pojechaliśmy na lunch i do pobliskiego domu, gdzie w ogrodzie można podziwiać różne egzotyczne owoce.
Wreszcie jedziemy do najważniejszych z naszego punktu widzenia miejsc czyli grobowców cesarzy Khai Dinh, Minh Mang i Tu Duc. Uwaga: jeśli tak jak my planujecie udać się jeszcze do cytadeli to kupcie bilet łączony po 360k vnd, bo można co nieco zaoszczędzić. Każdy z grobowców jest w innym stylu więc warto zobaczyć każdy z nich.
Zarówno przy grobowcach jak i cytadeli, zauważyliśmy zupełnie „łyse drzewa”. Okazuje się, że są zielone jedynie przez krótki czas i nazywają się jakoś śmiesznie chyba French Japany.
Wróciliśmy do Hue na czas by skoczyć na kolację, koło naszego hotelu była taniutka knajpka wegetariańska
Okolica okazała się ulubiona przez Wietnamczyków świętujących weekend w barach i dyskotekach, więc cała okolica była pełna światełek i muzyki. Trafiliśmy nawet na salę weselną.
A na koniec tajskie lody! Gość wylewał coś w rodzaju śmietanki na schłodzoną płytę, po chwili substancja zamarzała, tworząc cienką warstwę. Potem wystarczyło ją umiejętnie zdrapać formując rolki i .. gotowe. Pyszne!
:)
Dzień 8, sobota, Hue cytadela, przejazd do Hoi An
Po śniadaniu i szybkich zakupach na lokalnym warzywniaku wybraliśmy się do cytadeli.
Nasze oczekiwania były bardzo umiarkowane. Słyszeliśmy, że to miejsce jest podobne do chińskiego Zakazanego Miasta, tyle, że mniejsze. Jako, że w Chinach byliśmy, nie brzmiało to zbyt atrakcyjnie. Okazało, się, że bardziej mylić się nie mogliśmy, cytadela zrobiła na nas większe wrażenie, niż wczorajsze grobowce. Teren jest rozległy więc warto sobie zarezerwować minimum dwie godziny na zobaczenie najważniejszych rzeczy.
Prawdziwym hitem dla Alex okazała się możliwość karmienia złotych rybek.
Zgłodnieliśmy i trochę mieliśmy kłopot ze znalezieniem niedrogiego lokalu pełnego Wietnamczyków (gwarancja jakości
:) ), ale ostatecznie udało nam się trafić do baru serwującego „wszystko z krewetkami”
:). Całkiem smaczne, knajpka nazywa się Hang Me Me.
Potem już tylko czterogodzinny przejazd do Hoi An, tym razem autobusem Sinh Tourist, a więc w bardzo cywilizowanych warunkach. Autobus był z leżankami, mimo, że przejazd odbywał się po południu. Czekała nas niespodzianka, bo w pobliżu Da Nang autobus wjechał do tunelu i .. jechał i jechał i .. jechał. Jak później sprawdziliśmy mieliśmy okazję przejechać najdłuższym w Azji Południowo-Wschodniej tunelem, ponad 6km drogi wydrążone w środku góry
:) Dotarliśmy do Hoi An i po krótkiej wędrówce trafiliśmy do naszego hotelu Sunshine. Zdecydowaliśmy się na tą miejscówkę, ze względu na cenę i dobre opinie. Okazało się, że jest nawet lepiej niż się spodziewaliśmy, bo dostaliśmy ładny i obszerny pokój, basenik przy hotelu był w zupełności wystarczający, dostępne były darmowe rowery również z fotelikami dziecięcymi i świetne śniadania.
Dni 9-12, niedziela – środa, Hoi An i okolice część 1
Codziennie bierzemy rowery i jedziemy gdzie nam się podoba, ruch tutaj jest znacznie spokojniejszy niż w wielkich miastach.
Początkowo sądziliśmy, że lokalizacja naszego hotelu z dala zarówno od centrum jak i od plaży jest kłopotliwa. Nic bardziej mylnego. Okolica plaży to jakieś knajpki typowo pod turystów i hotele i zdecydowanie nie chcielibyśmy się tam zatrzymać. Natomiast centrum Hoi An okazało się miejscem, które można jednocześnie kochać i nienawidzić. Fakt, jest pięknie, wszędzie mnóstwo lampionów, które szczególnie w nocy robią niesamowitą atmosferę, przyjemna jest też stara, jednolita, niska zabudowa. Niestety to miejsce jest wieczorami tak zatłoczone, że Krupówki przy tym to oaza spokoju.
amphi napisał:Z pomocą przyszedł Qatar i jego promocja na Wietnam, udało się zdobyć bilety open-jaw na trasie Warszawa->Doha->Hanoi i Ho Chi Minh->Doha->Warszawa w całkiem fajnej cenie.Jaka to jest fajna cena?
@cypel "całkiem fajna cena" to termin zależny od okoliczności
:) z naszego punktu widzenia to były najdroższe bilety jakie kiedykolwiek kupiliśmy, bo kosztowały 1900zł/os, co było o 1000zł na bilecie więcej niż na przykład wydaliśmy do Chin ale: strasznie chcieliśmy zobaczyć Katar i taki jednodniowy stop plus luksusowy hotel od linii był warty ewentualnej dopłatytermin co do dnia nam pasowałwylot z Warszawyopen jaw czyli oszczędność czasu i pieniędzy na kolejny przelot w WietnamieAle decydujący był fakt, że albo bierzemy ten deal albo pewnie nigdzie nie polecimy z powodu wesela
:)@QbaqBA słuszna uwaga, to był A330. Z mojego punktu widzenia, nie ma wielkich różnic między A330 i A340, ta sama niekorzystna konfiguracja siedzeń 2-4-2 gdy się leci we trójkę. Dla dwóch pasażerów z kolei idealnie. W A330/A340 polecam dla trójki pasażerów brać jeden z ostatnich rzędów w środku, bo na samym końcu jest 2-3-2, no ale nie ma okna
:)
My też jeździliśmy Camelem i pomimo bardzo złych opinii jakoś daliśmy radę przejechać z nimi 1700km. Jest to mocno podejrzana firma. Często nie pozwalali umieścić bagażu w luku tylko kazali wrzucić między łóżka, a w luku leżały jakieś kartony, które rozwozili po całym Wietnamie, po drodze.
amphi napisał:Dzień 3, poniedziałek, Hanoi3 i za niewielkie pieniądze (może 10k VND) dojechaliśmy jakiś 1km od naszego hotelu. Czytałem, że przejazd jest około 15:00, ale na miejscu okazało się, że tego dnia pociąg pojawi się dopiero wieczorem. Gapiów i tak było sporo, z czego skwapliwie korzystali mieszkańcy okolicznych domów sprzedając kapelusze, peleryny i mnóstwo innych rzeczy.Cześć,Cena autobusu nr 86 to 35.000 VND ale jeśli jest sposób na to, by płacić 10k to chętnie się dowiem. Serio!
:) A co do pociągu to jaki to był dzień tygodnia? Albo może z uwagi na Tet zaszły jakieś zmiany, bo ten najpopularniejszy wśród turystów przejazd jest właśnie o 15:30. Poza tym czekam bardzo na ciąg dalszy!p.
@Oszukani zgadzam się, o naszych przygodach z firmą camel napiszę w dalszej części.@puhacz nie napisałem, że bilety kosztowały 10K tylko "niewielkie pieniądze (może 10k VND)" ale to cenna uwaga, zmodyfikuje relację, może się przyda komuś w przyszłości. Dzięki!
amphi napisał:Fantastyczną rzeczą związaną z Wietnamem jest mnogość egzotycznych owoców. Jeśli ktoś wie co to jest to zielone, proszę o informację. Nam powiedzieli "apple", ale jabłka to zupełnie nie przypomina.
:) prawdopodobnie jujube albo apple ber
cypelamphi napisał:Fantastyczną rzeczą związaną z Wietnamem jest mnogość egzotycznych owoców. Jeśli ktoś wie co to jest to zielone, proszę o informację. Nam powiedzieli "apple", ale jabłka to zupełnie nie przypomina.
:) prawdopodobnie jujube albo apple ber
Jak dla mnie to guava i w Wietnamie dostawaliśmy ją bardzo często. Podobnie jak moja ukochana pitaja ;)
cypelamphi napisał:Fantastyczną rzeczą związaną z Wietnamem jest mnogość egzotycznych owoców. Jeśli ktoś wie co to jest to zielone, proszę o informację. Nam powiedzieli "apple", ale jabłka to zupełnie nie przypomina.
:) prawdopodobnie jujube albo apple ber
Jak dla mnie to guava i w Wietnamie dostawaliśmy ją bardzo często. Podobnie jak moja ukochana pitaja
;)
flower188 napisał:Jak dla mnie to guava i w Wietnamie dostawaliśmy ją bardzo często. Podobnie jak moja ukochana pitaja
;)Ten owoc to Táo - (Ziziphus mauritiana). Często mówią, że to jabłko ale nie wiem czy naprawdę tak myślą, czy chcą żeby turysta już się odczepił
;)W każdym razie nie jest to guava.p.
Czas mija nieubłaganie i zbliża się to, czego najbardziej się obawiamy: przejazd nocnym autobusem. Jak już pisałem nie było miejsca w autobusach Sinh Tourist z powodu wzmożonego ruchu związanego z wietnamskim nowym rokiem i musieliśmy skorzystać z oferty firmy Camel. 79% ocen Terrible na Tripadvisorze! Tłok, brud, pchły i wysadzanie pasażerów w pobliżu miasta. :o :cry:
https://www.tripadvisor.com/Attraction_ ... Hanoi.html
Nastawiamy się na najgorsze i idziemy pod siedzibę oryginalnego Sinh Tourist, warto zapamiętać adres, bo kopii Sinh Tourist spotkaliśmy w Hanoi niezliczoną ilość.
W końcu wsiadamy do autobusu, zostajemy ulokowani na samym końcu, gdzie trzy połączone ze sobą leżanki tworzą takie małżeńskie łoże ;) i jest nam całkiem wygodnie. No i nawet nie jest specjalnie brudno. Jakoś zawsze szczęście się do nas uśmiechnie. Złe recenzje nie są jednak bez powodu, bo faktycznie autobus ma overbooking i kilkoro pasażerów śpi … w przejściach (przygotowane maty widać na zdjęciu)
Ale my w naszym zacisznym kąciku wkrótce zasypiamy. Dobranoc!Dzień 7, piątek, Hue
Nad ranem autobus niespodziewanie zatrzymuje się kilkadziesiąt kilometrów od Hue, na obrzeżach jakiejś zapadłej mieściny. Kierowca wyciąga jakieś części leżące z tyłu autobusu, tuż za nami i wychodzi. Stoimy tak ponad godzinę i zastanawiamy się jak się to skończy. Ostatecznie jednak ruszamy dalej! :) Dojeżdżamy szczęśliwie do Hue i pospiesznie zjadamy śniadanie składające się z bagietki z jajecznicą, posmarowanej chyba też pasztetem i z jakimiś innymi dodatkami. :) Pyszne, a kosztuje ok. 1.5zł. Wietnam to pierwszy kraj azjatycki w którym jesteśmy, gdzie mają dobre pieczywo. To pewnie pozostałość po francuskiej okupacji.
Jako, że w Hue będziemy tylko nieco ponad dobę zależało nam na dobrym wykorzystaniu czasu. Szczęśliwie udało się umówić z hotelem zawczasu wycieczkę do grobowców cesarskich na pierwszy dzień, bo inaczej ciężko byłoby zdążyć ze wszystkim. Koszt 11 USD/osoba, w tym lunch. Grobowce znajdują się daleko od centrum, więc alternatywą jest wypożyczenie skuterów lub taxi.
Najpierw zostajemy przetransportowani do odpustowo wyglądającej łódki :) Cóż, trochę wstyd, ale najwyraźniej wszystko w życiu trzeba przeżyć :)
Rejs rzeką byłby mega nudny, gdyby nie to, że spotykamy młodą angielkę, która opowiada nam o swojej kilkumiesięcznej podróży po Azji. W końcu docieramy do pierwszej atrakcji czyli pagody Thien Mu.
Sama pagoda podobna jest do wielu innych, ale interesujący jest przylegający klasztor. To tu żył mnich Thích Quảng Ðức który dokonał samospalenia w proteście przeciw prześladowaniom buddystów w latach sześćdziesiątych. Dziś można w klasztorze zobaczyć samochód, którym przyjechał do Sajgonu, do miejsca tego dramatycznego zdarzenia.
Dalej pojechaliśmy na lunch i do pobliskiego domu, gdzie w ogrodzie można podziwiać różne egzotyczne owoce.
Wreszcie jedziemy do najważniejszych z naszego punktu widzenia miejsc czyli grobowców cesarzy Khai Dinh, Minh Mang i Tu Duc. Uwaga: jeśli tak jak my planujecie udać się jeszcze do cytadeli to kupcie bilet łączony po 360k vnd, bo można co nieco zaoszczędzić. Każdy z grobowców jest w innym stylu więc warto zobaczyć każdy z nich.
Zarówno przy grobowcach jak i cytadeli, zauważyliśmy zupełnie „łyse drzewa”. Okazuje się, że są zielone jedynie przez krótki czas i nazywają się jakoś śmiesznie chyba French Japany.
Wróciliśmy do Hue na czas by skoczyć na kolację, koło naszego hotelu była taniutka knajpka wegetariańska
Okolica okazała się ulubiona przez Wietnamczyków świętujących weekend w barach i dyskotekach, więc cała okolica była pełna światełek i muzyki. Trafiliśmy nawet na salę weselną.
A na koniec tajskie lody! Gość wylewał coś w rodzaju śmietanki na schłodzoną płytę, po chwili substancja zamarzała, tworząc cienką warstwę. Potem wystarczyło ją umiejętnie zdrapać formując rolki i .. gotowe. Pyszne! :)
Dzień 8, sobota, Hue cytadela, przejazd do Hoi An
Po śniadaniu i szybkich zakupach na lokalnym warzywniaku wybraliśmy się do cytadeli.
Nasze oczekiwania były bardzo umiarkowane. Słyszeliśmy, że to miejsce jest podobne do chińskiego Zakazanego Miasta, tyle, że mniejsze. Jako, że w Chinach byliśmy, nie brzmiało to zbyt atrakcyjnie. Okazało, się, że bardziej mylić się nie mogliśmy, cytadela zrobiła na nas większe wrażenie, niż wczorajsze grobowce. Teren jest rozległy więc warto sobie zarezerwować minimum dwie godziny na zobaczenie najważniejszych rzeczy.
Prawdziwym hitem dla Alex okazała się możliwość karmienia złotych rybek.
Zgłodnieliśmy i trochę mieliśmy kłopot ze znalezieniem niedrogiego lokalu pełnego Wietnamczyków (gwarancja jakości :) ), ale ostatecznie udało nam się trafić do baru serwującego „wszystko z krewetkami” :). Całkiem smaczne, knajpka nazywa się Hang Me Me.
Potem już tylko czterogodzinny przejazd do Hoi An, tym razem autobusem Sinh Tourist, a więc w bardzo cywilizowanych warunkach. Autobus był z leżankami, mimo, że przejazd odbywał się po południu. Czekała nas niespodzianka, bo w pobliżu Da Nang autobus wjechał do tunelu i .. jechał i jechał i .. jechał. Jak później sprawdziliśmy mieliśmy okazję przejechać najdłuższym w Azji Południowo-Wschodniej tunelem, ponad 6km drogi wydrążone w środku góry :)
Dotarliśmy do Hoi An i po krótkiej wędrówce trafiliśmy do naszego hotelu Sunshine. Zdecydowaliśmy się na tą miejscówkę, ze względu na cenę i dobre opinie. Okazało się, że jest nawet lepiej niż się spodziewaliśmy, bo dostaliśmy ładny i obszerny pokój, basenik przy hotelu był w zupełności wystarczający, dostępne były darmowe rowery również z fotelikami dziecięcymi i świetne śniadania.
Dni 9-12, niedziela – środa, Hoi An i okolice część 1
Codziennie bierzemy rowery i jedziemy gdzie nam się podoba, ruch tutaj jest znacznie spokojniejszy niż w wielkich miastach.
Początkowo sądziliśmy, że lokalizacja naszego hotelu z dala zarówno od centrum jak i od plaży jest kłopotliwa. Nic bardziej mylnego.
Okolica plaży to jakieś knajpki typowo pod turystów i hotele i zdecydowanie nie chcielibyśmy się tam zatrzymać. Natomiast centrum Hoi An okazało się miejscem, które można jednocześnie kochać i nienawidzić. Fakt, jest pięknie, wszędzie mnóstwo lampionów, które szczególnie w nocy robią niesamowitą atmosferę, przyjemna jest też stara, jednolita, niska zabudowa. Niestety to miejsce jest wieczorami tak zatłoczone, że Krupówki przy tym to oaza spokoju.